W medycynie nierzadko rozwiązanie jednego problemu skutkuje ujawnieniem się kolejnego, który nie mógł zaistnieć, gdy pierwszy był nierozwiązywalny. Ta zasada „murphologii medycznej” funkcjonuje niezależnie od czynników politycznych, organizacyjnych i etycznych.
Ciekawą mieliśmy dyskusję po poprzednim wpisie. Pozwolę sobie – zgodnie z zasadami tego bloga – odnieść się do niektórych komentarzy.
Po pierwsze: przepraszam wszystkich, którzy potraktowali mój wpis jako wypowiedź odnoszącą się w jakikolwiek sposób do religii. Nie było to moją intencją. Pojęcie „modlitwa” zostało użyte nieco umownie – jako określenie prośby dotyczącej bardzo ważnych spraw, których bieg nie od nas zależy, wyrażanej wobec zdefiniowanego, lub nie, czynnika sprawczego. Myślę, że wielu ludzi taką prośbę kiedyś, w myślach, w ciągu swojego życia wyraziło przynajmniej raz.
Po drugie: zorientowali się Państwo być może, że nie jestem fanem ani osób decydujących o naszym systemie opieki zdrowotnej, ani samego systemu. Gwoli elementarnej rzetelności muszę jednak stwierdzić z pełnym przekonaniem: za sytuację opisaną w poprzednim wpisie nikt z decydentów nie ponosi winy (co sugerował Pan A.L..i Pan nemo). Nikt z lekarzy – też nie (co sugerował z kolei Pan jurganovy i chyba Pan Kot Mordechaj – jeżeli dobrze Pana zrozumiałem.)
Problem polega bowiem na tym, że wynalezienie nowej terapii, nazbyt często oznacza, że prędzej, czy później (raczej później) ujawnią się zupełnie nowe, nie mniej poważne problemy. Przykład? Proszę bardzo. Menopauza i andropauza. To myśmy do nich doprowadzili – działając w najlepszej wierze. Kiedyś ich nie było, bo ludzie do nich nie dożywali. Zabijały ich infekcje i urazy. Inny przykład: retinopatia wcześniacza, prowadząca do znacznego upośledzenia sprawności wzroku, lub wręcz ślepoty. Jest coraz powszechniejszym problem. Kiedyś wcześniaki nie przeżywały tak masowo, ale nauczyliśmy się przeprowadzać je przez najtrudniejszy moment ich życia. To samo dotyczy ICD: kiedyś ludzie nie dożywali do etapu ciężkiego uszkodzenia funkcji serca, bo wcześniej zabijało ich migotanie komór. Z tego samego powodu nie było im dane doświadczyć chorób, które zazwyczaj rozwijają się w podeszłym wieku. Takich sytuacji jest więcej – trafnie opisała całą sytuację Pani jaruta i Pani Marit.
Z przełomowymi terapiami mamy kłopot. Pozwalają odsunąć śmierć w czasie, tak jak w przypadku Pana cg i Pana atalia. W przypadku ICD przez wiele lat dostrzegaliśmy tylko tą jasną stronę zagadnienia – każde inne podejście było bluźnierstwem. Potem okazało się, że coraz więcej pacjentów nie chce przedłużania życia za wszelką cenę, wobec cierpień jakie sprawiają im inne choroby. I nie jest tak, jak pisze Pan gyrus cinguli, że lekarze nie powinni zajmować się decydowaniem o czyimś losie. Lekarz zadecydował o losie Pana atalia – ratując go wbrew niemu samemu. Lekarz musi odpowiedzieć pacjentowi na jego prośbę: Niech pan to już wyłączy panie doktorze. Musi jakoś odpowiedzieć. Oczywiście – w uzgodnieniu z pacjentem i jego rodziną. To nie są sytuacje, które byłyby łatwe dla któregokolwiek ze znanych mi lekarzy. Oznaczają one bowiem zawsze, że dotarliśmy z naszym pacjentem do kresu możliwości skutecznego działania, co za każdym razem jest dotkliwe dla obydwu stron. Bo my, Panie gyrus cinguli, żyjemy wraz z naszymi pacjentami, ale też i trochę wraz z nimi umieramy.
Że zaś dzielimy się swoimi doświadczeniami na kongresach? Solą medycyny była, jest i będzie taka wymiana myśli, której klasycznym modelem było konsylium. Kongres jest takim konsylium, tyle, że bardzo dużym, a niekiedy – gigantycznym.
Powinna tu być jakaś efektowna puenta, ale tym razem proszę, żeby każdy z Państwa wymyślił dla siebie taką, jaka wyda się najwłaściwsza.