Wyróżnione

O tym blogu i o mnie

Czcigodna Czytelniczko, Czcigodny Czytelniku,

Skoro już tu zajrzałaś/zajrzałeś winien Ci jestem wyjaśnienie, czego możesz się po tym blogu spodziewać.

Po pierwsze, znajdziesz tu niektóre z moich wpisów na blogu tygodnika „Polityka”, które dzięki uprzejmości Redakcji publikowałem tam przez dekadę poprzedzającą powstanie tej strony. Oczywiście, nie przepisywałem wpisów, nazwijmy to – sytuacyjnych, które zazwyczaj zdezaktualizowały się. W niektórych przypadkach usunąłem zdezaktualizowane fragmenty. W innych – zmieniłem tytuł wpisu. W ostatecznym rezultacie skopiowałem tu nieco ponad połowę wpisów opublikowanych na stronie tygodnika „Polityka” od początku istnienia bloga do października 2022, kiedy rozpocząłem akcję ograniczania swojej aktywności w tamtym,  bliskim mojemu sercu miejscu (zanim zostanę dyskretnie wyproszony, w związku ze zmianą polityki redakcyjnej) i niespiesznie rozpocząłem budowanie własnych stron. Mogę zatem, z czystym sumieniem, posłużyć się zdaniem Denisa Diderot, w pięknym tłumaczenia Boya-Żeleńskiego: „Jeżeli nie odczuwasz do mnie wdzięczności, słuchaczu, za to, co ode mnie słyszysz, winieneś mi jej sporo za to, czego ci oszczędziłem”.

Wpisy podzielone są na dwie kategorie: „Medycyna” i „Okolice medycyny”, a z każdej z nich wyodrębniłem podkategorie, żeby zwiększyć przejrzystość treści. Można przejść bezpośrednio do poszukiwanej właśnie grupy zagadnień.

Bardzo prawdopodobne, że do owych starszych wpisów (zawsze podana jest data pierwotnej publikacji) dodawane będą nowe. Do nich nie będą już dopisywane pod tekstem daty publikacji.

Zapraszam do komentowania, ale uprzedzam, że wszelki trolling, nie mówiąc już o niepopartych danymi kłamstwach, ani obelgach, nie będą miały szans na publikację. Cała moderacja będzie odbywać się ręcznie, tak jak to było na blogu „Polityki”.

Trzy konieczne uwagi o mnie:

Jestem lekarzem, kardiologiem, z dosyć długim doświadczeniem. Równie długie doświadczenie mam w edukacji podyplomowej lekarzy doskonalących swoje umiejętności.

Wpisy są wyrazem moich i tylko moich opinii. Jeden z najważniejszych ludzi w moim życiu, też lekarz, mawiał, że jeżeli komuś da w mordę, to nie znaczy, że lekarze biją w mordę, a jedynie, że on, ktoś o konkretnym imieniu i nazwisku dał komuś w mordę. Ta zasada obowiązuje również w moim przypadku.

Pracowałem, pracuję i będę pracował dla różnych z instytucji. Nigdy nie uzgadniałem treści swoich wpisów z żadną z nich i nie zamierzam robić tego w przyszłości.

Parafrazując Mistrza Jerzego Dziewońskiego: życzę Państwu bezczelnie miłej i pożytecznej lektury

“Strach do roboty chodzić” – nie tylko w ochronie zdrowia.  Lista zawodów szczególnie chronionych potrzebna od zaraz. Bo będzie jeszcze gorzej i jeszcze drożej. 

“Strach do roboty chodzić” – napisała mi komunikatorem koleżanka-kardiolog, osoba zdecydowanie potrafiąca panować nad trudnymi emocjami. Pod spodem był link do informacji o śmierci lekarza w Krakowie. W ten sposób dowiedziałem się o morderstwie w Szpitalu Uniwersyteckim.

Dlaczego po jednej tragedii takie dramatyczne uogólnienie? Ano dlatego, że agresja wobec przedstawicielek i przedstawicieli zawodów, których istotą jest dbałość o długość i jakość ludzkiego życia, stała się  czymś nagminnym. Na szczęście morderstwa nie są codziennością, ale agresja werbalna, z groźbami karalnymi – już tak. Agresja fizyczna stała się czymś występującym przerażająco często – i nie mam tu na myśli licznych “od zawsze” przypadków pacjentów, których choroba uczyniła chwilowo, lub trwale niepoczytalnymi.  

Granice zachowań pacjentów i ich rodzin przesuwają się coraz dalej. W pewnej placówce, podobno, pacjent wszedł do gabinetu lekarskiego, wyjął z kieszeni pistolet, położył go przed sobą, na biurku i zażądał wypisania potrzebnego mu dokumentu. Tuż przed Marszem Milczenia, już po krakowskim morderstwie, do gabinetu kolegi wszedł niezapisany na ten dzień pacjent, żądając kardiologicznego zaświadczenia, które dopuściłoby go do pozakardiologicznego zabiegu operacyjnego. Natychmiast. A kiedy dowiedział się, że najpierw muszą być przyjęte osoby zapisane, powiedział coś w rodzaju: nie dziwię się, że mordują was w gabinetach. Nie chodzi o to, że obydwaj opisani pacjenci podlegali silnym emocjom. Ludzka rzecz. Chodzi o to, że obydwa zachowania powinny być niedopuszczalne – nie dlatego, że ludzie powinni stać się aniołami, ale ponieważ konsekwencje karne takich zachowań powinny być powszechnie znane, nieuchronne i surowe zarazem. A nie są i wszyscy o tym wiedzą, więc poczucie bezkarności jest powszechne. Widać dalekosiężne skutki działań stada promoskiewskich kreatur, których nazwiska Państwo znacie, więc nie będę ich promował. Ale konsekwencje wobec nich, to temat na inne rozważania. 

Z pragmatycznego punktu widzenia, należy jak najszybciej objąć szczególną ochroną zawody szczególnie ważne dla naszego zdrowia i życia, których przedstawicielki i przedstawiciele stają się coraz częściej celami agresji, co najmniej werbalnej, ale przerażająco często – również fizycznej. 

Pozwalam sobie postulować stworzenie osobnej grupy zawodów szczególnie chronionych,  podlegających szczególnej ochronie.

Powinno się do niej włączyć:

  • lekarki i lekarzy
  • pielęgniarki i pielęgniarzy
  • ratowniczki i ratowników medycznych 
  • inne profesje ratownicze, których zakres działania wykracza daleko poza medycynę, ale jego istotą jest ratowanie ludzi: straż pożarna, ratownictwo górskie, ratownictwo wodne
  • przedstawicielki i przedstawicieli tzw. allied professionals, czyli pozostałych zawodów medycznych, pracujących z pacjentkami i pacjentami (techniczki i technicy medyczni, farmaceutki i farmaceuci, fizjoterapeutki i fizjoterapeuci, etc.)
  • nauczycielki i nauczyciele, oraz profesje pokrewne, np. psycholodzy szkolni

Ochrona prawna powinna zamknąć się w czterech punktach:

  • Przestępstwa wobec nich powinny wyłączać sprawców spod ochrony immunitetu, jeżeli by go posiadali.  
  • Groźby karalne wobec nich powinny być traktowane jako przestępstwo i nie mogą zakończyć się notatką służbową, a muszą – zatrzymaniem, a następnie – aresztem, do pełnego wyjaśnienia sprawy (przypominam, że zamordowany w Krakowie Pan Doktor Solecki otrzymywał przedtem groźby karalne, które zostały skrupulatnie odnotowane przez policję). W związku z tym, wymienione grupy zawodowe muszą mieć prawo legalnego nagrywania audio podczas pracy, oraz rozmów związanych z pracą
  • Utrudnianie lub uniemożliwianie im pracy powinno być traktowane jako przestępstwo. 
  • Przestępstwa wobec tych grup zawodowych powinny być ścigane bezzwłocznie i z większą surowością, a zwłaszcza – bez kar w zawieszeniu, za to z karami materialnymi lub robotami publicznymi, w charakterze sankcji. Uważam, że sprzątanie centrum miasta w jaskrawym mundurku, z wielkim napisem “karne roboty publiczne”, mogłoby skutecznie zniechęcić do obrażania nauczycielek, pielęgniarek, czy lekarek (Polecam pożyteczny przykład z reportażu pani Doroty Warakomskiej o amerykańskiej Drodze 66.).

Ministerstwo Sprawiedliwości   zapowiedziało zmiany w przepisach karnych, ale wydaje się (oczywiście nawet rzetelne doniesienia medialne nie dają szczególnego obrazu, w tym przypadku podaję za Panią Redaktor Małgorzatą Solecką – Medycyna Praktyczna), że dotyczą one węższej grupy zawodów, np., nie mają chronić nauczycieli, czy straży pożarnej. Jeżeli zaś sprawa zostanie rozwodniona, a zjawisko będzie postępować (bo będzie) to ubytku kadr w ochronie zdrowia, ratownictwie i szkolnictwie nie zatrzyma nic. Nieuchronnie spadnie w tych dziedzinach jakość, a wzrosną koszty. To zaś oznacza łatwo przewidywalną katastrofę, przekładającą się na życie każdej i każdego z Was, Czcigodni. I nie myślcie sobie: “co ten facet bredzi? mnie to nie dotyczy – ja sobie poradzę!”. Istnieje prawdopodobieństwo, graniczące z pewnością, że jednak sobie raczej nie poradzicie. Zadbajcie więc o tych, którzy dbają – w wielu aspektach – o Wasze zdrowie i życie. A konkretnie – solidnie przypilnujcie polityków, żeby zadbali. 

W Oleśnicy nie zamordowano drugiego Petruccianiego. A co zdarzyło się naprawdę i kiedy?

Wypowiedzi w tzw. sprawie z Oleśnicy, charakteryzują się wysokim poziomem tzw. wzmożenia  religijnego, a niskim – elementarnego myślenia i chęci odniesienia się do łatwo dostępnej wiedzy.  

Zacznijmy od tego, że nie ma sprawy z Oleśnicy, a jest – kobiety, której dziecko nie miało szansy przeżycia po porodzie i lekarki, która odważyła się działać po tym, gdy jej utytułowani koledzy popełnili przestępstwo kwalifikujące się do postępowania prokuratorskiego (o czym niżej).

Znalazłem dwie bardzo ważne publikacje, tłumaczące rzeczowo, co się właściwie stało i co zostało zrobione nie tak. Pierwsza, to znakomity wywiad, jakiego udzieliła Pani Profesor Maria Sąsiadek, wybitna specjalistka genetyki klinicznej, z którą rozmawiała Pani Redaktor Katarzyna Matusewicz z Pulsu Medycyny. Druga, to wpis blogowy Pana Doktora Macieja Jędrzejko, ginekologa-położnika, nauczyciela akademickiego, który bardziej szczegółowo, ale raczej zrozumiałym językiem, opisuje problem od strony jego specjalizacji. Polecam Państwu lekturę obydwu tych tekstów, bo warto. 

Zważywszy na ograniczone audytorium obydwu źródeł uznałem jednak, że i ja (mając również bardzo nieliczne audytorium) powinienem dołożyć swoją cegiełkę do tamy przeciwko powodzi manipulacyjnego szamba. 

Manipulacje bywają różne, ale mnie wściekło i skłoniło do działania napotkane w mediach społecznościowych odniesienie do Michela Petruccianiego, słynnego pianisty jazzowego: “widzicie, miał chorobę kości, a żył pełnią życia!”. Ten post udostępnił mój znajomy muzyk jazzowy, który jest człowiekiem rozumnym. Ale dał się nabrać. Tak, wspaniały francuski muzyk niewątpliwie  miał w swym niedługim życiu chwile radości artystycznej i …hm… osobistej. Tyle, że jego choroba była inna! A to jest zasadnicza różnica. 

Osteogenesis imperfecta ma różne postacie, podobnie jak np. zespół Downa. Dlatego Petrucciani mógł żyć i tworzyć, a dziecko chore na typ I lub II tej choroby ma szanse na przeżycie pojedynczych dni po porodzie, przy czym głównym wysiłkiem w tym czasie jest walka z bólem – tak twierdzą wspomniani wyżej eksperci. Trzeba podkreślić: dni, w żadnym wypadku – długich lat. 

Manipulacja druga: jak można było przerwać ciążę tuż przed porodem? Rozbijmy to pytanie na dwa, nie mniej ważne.

Pierwsze: kto odpowiada za to, że ciążę trzeba było terminować tak późno? Pozwolę sobie zacytować dwa fragmenty wypowiedzi Pani Profesor Sąsiadek

Przyczyną tej sytuacji mogło być zaniedbanie w opiece prenatalnej nad pacjentką, niedostateczne kompetencje lekarza, który prowadził kolejne badania USG płodu, lub skandaliczne złamanie praw pacjentki, jeśli lekarz ukrył przed nią prawdziwą istotę choroby, którą rozpoznał w trakcie badania płodu. Jako lekarz genetyk, zajmująca się diagnostyką przedurodzeniową, zastanawiam się, jak to się stało, że w XXI wieku w kraju, w którym obowiązują bardzo jasno sprecyzowane i dobre standardy opieki prenatalnej, mogło się zdarzyć, że rodzice tak późno dowiedzieli się o ciężkiej wadzie płodu i byli zmuszeni podejmować decyzję o terminacji ciąży w 9. miesiącu. (…)badanie USG pozwala na postawienie podejrzenia lub rozpoznanie łamliwości kości między 18. a 22. tygodniem ciąży. Ponadto pacjentce powinno zostać zaproponowane badanie genetyczne – sekwencjonowanie DNA płodu, panel genów o udokumentowanym znaczeniu w etiologii rozwoju kośćca albo sekwencjonowanie kodujących fragmentów genomu płodu”.

A w kwestii odpowiedzialności medyczno-prawnej Pani Profesor wypowiedziała się jednoznacznie: “I tu muszę z całą mocą podkreślić – postępowaniem wyjaśniającym nie powinna zostać objęta lekarka, która dokonała przewidzianej prawem terminacji ciąży z przyczyn medycznych w 36. tygodniu, ale powinno zostać przeprowadzone postępowanie w celu wyjaśnienia, dlaczego pacjentka tak późno zgłosiła się do lekarza ginekologa z zaświadczeniem od psychiatry o bezpośrednim zagrożeniu jej życia. Być może pozwoli to na uzyskanie odpowiedzi na pytanie, dlaczego ta kobieta nie uzyskała takiej opieki medycznej, jaka powinna być jej zapewniona. Należy podkreślić, że dr Gizela Jagielska nie miała wyboru – zgodnie z Ustawą o zawodzie lekarza musiała udzielić pomocy pacjentce w stanie bezpośredniego zagrożenia życia. Należy też pamiętać, że prawa pacjenta są w tym względzie chronione – klauzula sumienia nie dotyczy sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia pacjenta, a Ministerstwo Zdrowia i NFZ wymagają realizacji prawa do terminacji ciąży w określonych przypadkach pod sankcjami administracyjno-prawnymi i finansowymi, adresowanymi zarówno w stosunku do lekarza, jak i placówki medycznej. (…) Jeżeli lekarz widzi objawy choroby i ukrywa to przed pacjentem, to łamie prawo.” 

Drugie pytanie na temat późnej terminacji ciąży, domyślnie brzmi: a może trzeba było po prostu pozwolić na poród? Pan Doktor Jędrzejko przedstawia możliwe opcje postępowania w aspekcie ginekologiczno-położniczym:

Dr Gizela Jagielska miała 3 wyjścia – i wszystkie tragiczne.

1) puścić poród żywego dziecka drogami rodnym gdzie doznałby ciężkich urazów głowy, klatki piersiowej i miednicy przechodząc przez ciasny kanał rodny

2) wykonać cięcie cesarskie okaleczające matkę a nie poprawiające rokowania płodu letalnie chorego.

Podczas cięcia lekarz najpewniej uszkodziłby czaszkę i klatkę piersiową płodu – być może urazy byłyby nieco mniejsze niż przy porodzie.

Kobieta z przeciętą macicą nie może zajść kolejną ciążę przez 12-18 miesięcy a jak zajdzie to nadal jest zagrożona rozejściem blizny w trakcie kolejnej ciąży oraz wrastaniem łożyska w bliznę po poprzednim cieciu co kończy się najczęściej krwotokiem porodowym, i koniecznością usunięcia macicy.

Każde kolejne cięcie cesarskie wiąże się z zagrożeniem życia i zdrowia matki przy kolejnej ciąży

Tak czy tak – urodzone dziecko z wadą letalną przeżyłoby niewiarygodne cierpienie i wymagałoby natychmiastowego działania paliatywnego – sedacją paliatywną, respirator do końca życia

No i trzecie wyjście – eutanazja wewnątrzmaciczna płodu, którego rokowanie jest na 100% złe i to jest potwierdzone wiarygodnymi badaniami genetycznymi materiału uzyskanego z amniopunkcji – a następnie poród drogami rodnymi z maksymalnym zmniejszeniem bólu matki za pomocą dostępnych metod anestezjologicznych.

Dr Gizela Jagielska wybrała najbardziej humanitarne z trzech tragicznych wyjść – stawiając na pierwszym miejscu zdrowie i życie MATKI oraz ratując jej PŁODNOŚĆ i macice przez przecięciem, które nie poprawiłoby rokowania płodu.

Do tego pozwalam sobie dodać kilka wstrząsających dla mnie elementów całej sprawy: 

  • Lekarze ze szpitala w Oleśnicy zażądali “odcięcia się” (cokolwiek by to nie oznaczało) szpitala od Pani Doktor Gizeli Jagielskiej.
  • Prokuratura prowadzi dochodzenie w sprawie terminacji ciąży, a nie prowadzi – w sprawie błędu lub świadomego postępowania utytułowanego lekarza, które doprowadziły do tak późnej terminacji ciąży. 
  • Grupa ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych uznała (podaję za Pulsem Medycyny), że nie można wykorzystywać psychiatrii do promocji aborcji na życzenie, odnosząc się do sprawy z Oleśnicy i przedstawiając tym samym bezcenne świadectwo swojej bezbrzeżnej ignorancji i zadufania. Zważywszy na udowodniony związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy depresją a śmiertelnością (nie mówiąc o ryzyku rozwoju groźnych chorób i ich niekorzystnego przebiegu), stan psychiczny ciężarnej niewątpliwie należy uwzględnić w ocenie zagrożenia jej życia. To jest wiedza na poziomie studenckim. 
  • Naczelna Rada Lekarska również nie odniosła się dotychczas do kwestii złej woli lub błędów lekarskich ze strony łódzkich lekarzy w tej sprawie. Smutne i niepokojące. 
  • Czytam w mediach społecznościowych:  wszystko jedno ile czasu miało żyć dziecko po porodzie – nie wolno było podać zastrzyku zatrzymującego akcję serca. Nie wszystko jedno, jak długo. I nie wszystko jedno – jak.  

W oficjalnie przyjętych zasadach etyki medycznej, tzw. uporczywa terapia, przy współistnieniu cierpień osoby chorej i braku szans na skuteczną pomoc medyczną, jest zabroniona. O tym tez warto pamiętać rozmyślając, co by było po porodzie. 

W Oleśnicy nie zamordowano drugiego Petruccianiego. Przerwano dojmujące cierpienia.

Myśliwi potrzebują ochrony! Państwo może łatwo ją zapewnić.

Proponuję spojrzeć na myśliwych troszkę inaczej, niż wynika to z większości publikacji na ich temat. A konkretnie: z perspektywy medycznej. Zazwyczaj czytam o potrzebie ochrony zwierząt.  Tymczasem to  myśliwych trzeba otoczyć staranną opieką – z co najmniej dwóch powodów. Zaś państwo polskie powinno dołożyć wszelkich starań, żeby tą opiekę zapewnić.

Powód pierwszy zilustrujmy eksperymentem myślowym: ktoś Wam, Czcigodni Państwo, komunikuje, że lubi zabijać dla przyjemności – bez żadnych innych powodów. Szczyci się tym i zamieszcza fotografie swoich ofiar w mediach społecznościowych. Niemała część z Was pomyśli: obrzydliwy zwyrol. Teraz zmieńmy scenariusz: to samo mówi Wam osoba, którą znacie i – na przykład ze względu na wysokie umiejętności zawodowe – szanujecie. Myślę, że Wasza reakcja może być tu inna: dobry fachowiec, ale ma jakiś problem, który rozładowuje w ten paskudny sposób. 

No właśnie. Myśliwi zabijają dla przyjemności. Szczycą się tym. Dorabiają różne ideologie. Reakcja na ich upodobania jest wspólna dla wielu ludzi: zabronić tym chorym sadystom polowania i niech idą do diabła. 

Tymczasem wydaje się, że kluczem do rozwiązania problemu jest chandlerowskie pytanie: przed czym uciekasz? Bo odczuwanie przyjemności z zabijania, które nie służy żadnemu innemu, powszechnie akceptowanemu celowi, może świadczyć o patologicznej osobowości. Wobec tego logiczna, a nawet niezbędna, jest próba bliższego ustalenia pierwotnego czynnika, który uruchomił  kaskadę patologicznych zmian. Istotą rzeczy nie jest zatem  przyjemność z zabijania, lecz to, co ma ona skompensować. Oczywiście, są to kwestie indywidualne, do rozstrzygnięcia w specjalistycznym gabinecie.

O konieczności fachowej opieki nad myśliwymi powinno dodatkowo przekonać nas ich podejście do polowań. Typowy mechanizm wyparcia. Z jednej strony fotki w mediach społecznościowych i buńczuczność w komentarzach – głównie anonimowych, ale nie tylko. Warto wczytać się, na przykład, w komentarze myśliwych do opisu morderstwa jelenia Bartka, który był miejską maskotką Szklarskiej Poręby. Zero wątpliwości.

Argumentami często podnoszonymi przez myśliwych jest rzekome działanie przez nich na rzecz przyrody, a także – kultywowanie tradycji. W obydwu przypadkach jest to objaw aroganckiego nieuctwa (chociaż w pierwszym – bywają nieliczne wyjątki). Rozumiem, że nie wszyscy mają realną wiedzę w dziedzinach przyrodniczych, ale do oceny bredzenia o tradycji wystarczy trochę wyobraźni. Tak, łowiectwo miało kiedyś znaczenie – nie tylko aprowizacyjne, ale jako rodzaj przygotowania militarnego. Trzeba było dobrze jeździć konno, strzelać z różnej broni, której celność była nieporównywalna do dzisiejszej, nawigować bez GPS. I tak dalej. Gdyby wszyscy myśliwi wyrzekli się (całkowicie, nie tylko na czas polowań) praw jazdy, elektronicznych środków łączności, wyrafinowanej broni, noktowizorów, zrezygnowali z bycia znieczulanymi podczas interwencji medycznych, zapomnieli o antybiotykach i wszystkich innych lekach oprócz ziół – wtedy można by było uznać ich za poważnych kapłanów tradycji… Oczywiście można kultywować tradycję, ale w formie dostosowanej do dzisiejszych realiów. Z zachowaniem umowności, niekiedy daleko idącej. Ochotnicza służba na wielkich żaglowcach podczas wakacji, różne foto-safari,  historyczne grupy rekonstrukcyjne, zespoły muzyki dawnej albo dawnych tańców… Nigdzie tam nie ma krwawej dosłowności myśliwych. 

Jest jeszcze jeden, głęboko dramatyczny aspekt sprawy: dzieci na polowaniach. Jestem bardzo ciekaw wyników badań (jeżeli takie istnieją) oceniających ich psychikę – w perspektywie krótkoterminowej i wieloletniej. Oczywiście, w odniesieniu do porównywalnej populacji, która nie zaznała takiego doświadczenia. Szczególnie interesujące byłyby dla mnie trzy parametry: poziom lęku, poziom agresji i empatia. A także skłonność do przemocy wobec otoczenia ludzkiego i wobec zwierząt. W podcaście, do którego ten tekst jest wprowadzeniem, poproszę o odpowiedź na te wątpliwości Panią Psycholog. 

Drugi powód koniecznej opieki nad myśliwymi może być nazwany medycznie “Zespołem dzika”. Od jakiegoś wszystkie postrzały ludzi, psów, zwierząt chronionych, etc., sprawcy usprawiedliwiają w jeden sposób: pomyliłem z dzikiem. Rzadziej – z lisem (na przykład, niedawno: wilka Lego). Jeżeli pomylił kogoś lub coś z dzikiem, to istnieją dwa podstawowe wytłumaczenia: albo nie widział, albo nie myślał. Jeżeli nie widział, to znaczy, że cierpi na poważne upośledzenie wzroku. Do czasu uzyskania korekty widzenia (okulistyka może wiele) powinien stracić pozwolenie na broń. Jeżeli nie myślał, to znaczy, że podjął decyzję o strzale, nie będąc pewien do czego strzela.  Czyli problemem jest sprawność decyzyjna, a mówiąc wprost – jakość myślenia. Na to zazwyczaj skutecznej terapii nie ma, więc zakaz posiadania broni palnej powinien być natychmiastowy i dożywotni. 

Za istnieniem poważnych problemów mentalnych u myśliwych przemawia dobitnie ich własne postępowanie. Najbardziej widoczne są trzy elementy.

Chęć utrzymania anonimowości: pokazywane są trupy zwierząt, ale twarze myśliwych – już nie zawsze, a nazwiska – wyjątkowo rzadko. Również listy członków kół łowieckich nie są publicznie dostępne. Czyżby myśliwi podejrzewali, że nie wszyscy ich kochają równie mocno, jak oni siebie samych?

Polski Związek Łowiecki – jest organizacją całkowicie niezależną od państwa i pozostającą poza jego kontrolą. Chroni swoich członków tworząc w istocie zamknięty krąg ludzi zapewniających sobie nawzajem bezkarność. Czy tylko mi kojarzy się to z przestępczością zorganizowaną? I czy niepojętą nietykalność PZŁ można wytłumaczyć nieskrywaną sympatią ze strony członków poprzednio i obecnie rządzących koalicji? A tak przy okazji – warto pamiętać, że poczucie bezkarności jest wzmacniaczem takich patologii osobowości, o jakich wspominałem powyżej. 

Bardzo znaczący w tym kontekście jest brak zgody myśliwych na badania lekarskie postulowane przez obecne władze.  Zapewne wiedzą doskonale, że większość z nich tych testów nie przejdzie pomyślnie. 

Jak widać, są mocne powody, żeby myśliwych otoczyć troskliwą opieką medyczną. Dla bezpieczeństwa ich własnego, innych ludzi, oraz zwierząt. I pomimo oczywistego faktu, że sami myśliwi tej ochrony nie chcą. 

Ochrona myśliwych powinna opierać się na prostych zasadach:

  1. Każdy myśliwy powinien/powinna być corocznie poddawany/poddawana badaniom psychiatrycznym u losowo (ważne!) wskazanych zespołów psychiatrów. Badania powinny być odpłatne. Do czasu uzyskania pozytywnej opinii, myśliwy powinien mieć czasowo cofnięte zezwolenie na broń. Wynika to z faktu, że psychiatrów jest zbyt mało, więc czas oczekiwania na badania może być długi. Cofnięcie zezwolenia blokowałoby zaś kreatywne lawirowanie w stylu: tak, zrobię, zapisałem się, ale termin mam za dwa lata. 

Negatywna opinia psychiatryczna lub odmowa poddania się badaniom powinna skutkować natychmiastową, dożywotnią utratą zezwolenia na jakąkolwiek broń.

Czas oczekiwania 

  1. Zakaz uczestniczenia dzieci w polowaniach. 
  2. Ponieważ myśliwi twierdzą, że swoimi działaniami kultywują kulturę, to należy ich odpowiednio docenić: listy członków kół łowieckich powinny być jawne i dostępne ciągle, bez ograniczeń. 
  3. Likwidacja Polskiego Związku Łowieckiego – przejęcie jego kompetencji i obowiązków przez jednostkę organizacyjną państwa, podlegającą demokratycznej kontroli. W razie blokady takich działań przez polityków wysoce zasadne byłoby referendum. Mam nadzieję, że znajdą się w tej sprawie chętne liderki lub liderzy, o odpowiedniej pozycji w społeczeństwie. 

Zapraszam Państwa na podcast, z którego dowiecie się jeszcze więcej o psychologicznych problemach myśliwych  – rozmowę z Panią Doktor Anną Mierzyńską, psychologiem klinicznym. 

Czego z redakcji nie widać. Dziennikarze “Polityki” krzywdząco ocenili Panią Minister Leszczynę. Doktor Boy-Żeleński dosadnie przewidział ich podejście.

W niedawnym rankingu ministrów, opublikowanym przez tygodnik Polityka, Pani Minister Leszczyna została oceniona marnie. Pomyłka. Autorzy podsumowania nie zrozumieli skali problemu. 

Pani Minister działa rozumnie i skutecznie, tyle, że po cichu i niezbyt szybko, bo szybko się nie da. 

Punktem odniesienia dla oceny czyichkolwiek działań nie powinna być lista dokonań, lecz sytuacja wyjściowa. Autorzy oceny najwyraźniej nie pofatygowali się by ją wnikliwiej ocenić. 

Powiedzmy sobie wprost: zważywszy na przedmiot działania Ministerstwa Zdrowia, nikt z ministrów Pana Premiera Tuska nie obejmował gorszego bagna. A przecież bagno było właściwie wszędzie. 

W opiece zdrowotnej problemem są ludzie i pieniądze. Jeśli się zastanowić, to przede wszystkim ludzie. Niektóre specjalizacje wytępiono w ciągu wielu lat bezmyślnego zarządzania, jak bizony:  patomorfolodzy, radiolodzy, pediatrzy, interniści, psychiatrzy w ogóle, a psychiatrzy dziecięcy w szczególności – wymieniać można by długo. Problem dotyczy również tzw. allied professionals, z pielęgniarstwem, ratownictwem  i technikami medycznymi na czele. Niedobory występują we wszystkich grupach zawodów medycznych, co oczywiście obniża jakość działania systemu i jest istotą jego niedomogi. Na przykład: skandalicznie długie czasy oczekiwania na diagnostykę ambulatoryjną wynikają często nie z braku aparatury, lecz braku fachowców, którzy opiszą wyniki. 

Czy da się ten brak medycznych profesjonalistek i profesjonalistów nadrobić? Ależ tak! Potrzebny jest jednak czas. Zwłaszcza w edukacji medycznej. Nie da się oszukać nabywania zawodowego doświadczenia, mimo coraz wspanialszych, wspierających edukację technologii. Były próby chodzenia na skróty. Prawdziwie rewolucyjną ideę miała tu Zjednoczona Patologia. Chciała kształcić lekarzy szybko, masowo i nic nie szkodzi, że marnie. Za to (cóż za zaskoczenie!) bardzo opłacalnie dla powstających jak grzyby po deszczu lekarskich szkół zawodowych. Ta koncepcja pojawia się również w szeregach obecnie rządzącej koalicji. Przemysław Witek, poseł PO oświadczył niedawno, że lekarze przejedzą każde pieniądze na ochronę zdrowia, dlatego trzeba nowych lekarzy wypuścić na rynek możliwie masowo i szybko. Pogadamy, kiedy zachoruje bliska panu Witkowi osoba – czy zwróci się wówczas  do losowego lekarza o niepewnych kompetencjach, czy poszuka najlepszych fachowców, korzystając ze swoich politycznych wpływów… A że kiedyś ktoś taki zachoruje, to niestety pewne, bo świat działa w ten sposób. 

Wobec owego najważniejszego wyzwania Pani Mister podjęła zdecydowanie działanie: merytoryczną weryfikację uczelni medycznych. Wystąpiła nie tylko wbrew polityczno-biznesowemu układowi Zjednoczonej Patologii, ale również – przeciwko niektórym prominentnym osobom ze środowiska medycznego, widzącym w nowych “uczelniach medycznych” swoją szansę na niemałe korzyści materialne. 

Już samo to powinno wystarczyć, by dziennikarze Polityki przyznali Pani Minister Leszczynie cztery gwiazdki. Bo stworzyła nadzieję, by w nadchodzącej dekadzie  oni i ich bliscy mieli szansę na rzetelną opiekę medyczną, a nie na rosyjską ruletkę. Warto dać sobie sprawę z katastrofy, która mogła się zdarzyć i do której Pani Minister swoim zdecydowaniem nie dopuściła. 

Pani Minister zrobiła tylko jeden błąd: nie zadbała o odpowiednią i odpowiednio podaną informację o swoich działaniach. Powinni się tym zająć wyspecjalizowani dziennikarze, ale oni też – jak bizony – prawie wyginęli. Preferowane jest dziennikarstwo klikogenne, w opisanym przez Doktora Boya-Żeleńskiego stylu “Dużo, byle jak i prędko.” Oryginalny tekst dotyczył zupełnie innego aspektu życia, ale i tu, niestety, znakomicie pasuje. 

Jest jeszcze sporo prowadzonych w Ministerstwie Zdrowia, pozornie nieefektownych działań, mających jednak wielkie znaczenie dla przyszłości budowania systemu ochrony zdrowia. Wystarczyło przyjrzeć się uważniej, by je spostrzec.

Wiele działań jest w trakcie. Z pewnością nie wszystko pójdzie gładko, bo w żadnym systemie ochrony zdrowia nie jest to możliwe, nawet w najzamożniejszych krajach. Szybko też nie będzie.  

Jako wąsaty dziaders, któremu jest wszystko jedno, czy go wywalą z grona współpracowników Polityki (wdzięk wieku okołokremacyjnego!), będę upierał się przy dwóch wnioskach końcowych.  

  1. Jeśli ocenia się jakość czyjejś pracy, to trzeba koniecznie wziąć pod uwagę zarówno sytuację w momencie jej rozpoczęcia, jak i jakość pracy poprzedników. Pani Izabela Leszczyna jest najlepszą osobą zarządzającą Ministerstwem Zdrowia na przestrzeni kilku dziesięcioleci.  
  1. Obawiam się że Autorce i Autorowi rankingu zabrakło w tym przypadku i wiedzy, i cierpliwości. Powinni skorygować swoją ocenę i przeprosić Panią Minister. 

Proste, ale ważne pytania ze sztuki przetrwania. Czy maturzyści na pewno znają odpowiedzi? 

Oto pytania dotyczące sposobów przeżycia w sytuacjach zagrożenia, a niektóre – “tylko” uniknięcia męczących dolegliwości. Stawiam porcję dowolnego napoju przeciwko starym skarpetkom, że większość z Państwa zgodzi się, że odpowiedzi na takie pytania warto znać i że mogą być one przydatne w życiu. Ale mam podejrzenie, graniczące z pewnością, że Państwo większości tych odpowiedzi nie znacie, a tym bardziej – nie znają ich absolwenci szkół średnich. Chociaż, na zdrowy rozsądek, powinni. Oczywiście, lista powinna być dłuższa – ta jest tylko przykładowa. Z rozmysłem jej nie porządkowałem, bo w życiu potrzeby zdrowotne również są nieuporządkowane. Rozszerzona wersja, z komentarzami do pytań – w wersji audio, link pod tekstem.

  1. Jak poznać, czy leżąca na osoba jest nieprzytomna i jak ułożyć ją w pozycji bezpiecznej?
  2. Jak pomóc w zadławieniu?
  3. Jak postępować po ukąszeniu kleszcza?
  4. Czym różni się kania czubajka od sromotnika i jak skończy się  pomyłka ?
  5. Jak przycinać paznokcie u stóp, żeby nie wrastały?
  6. Na co pomagają szczepionki, a na co nie?
  7. Jak postępować po “zwykłym” oparzeniu?
  8. Kiedy ból w klatce piersiowej jest alarmem?
  9. Kiedy kołatanie serca jest alarmem?
  10. Jak postępować w silnym krwawieniu, np. po urazie?
  11.  Co może wskazywać, że publikacja o zdrowiu może jest raczej prawdziwa, a co powinno budzić nieufność? 
  12. Co to jest AED, kiedy i jak należy go użyć?
  13. Jakie objawy wskazują na udar mózgu i co należy wtedy zrobić?
  14. Czym się różnią izotoniki od napojów energetyzujących?
  15. Jakie są główne objawy depresji i jak należy w takich przypadkach postąpić?
  16. Jak dbać o oczy jeśli spędzasz sporo czasu przed ekranem? 

Niedostępne na żadne pieniądze, a na Pikniku Naukowym będzie za darmo!

Technologie medyczne budzą lęk lub zaciekawienie. Lęk u tych, którzy mają mieć z nimi kontakt jako pacjentki/pacjenci. Zaciekawienie – u pozostałych. Lęk jest tym większy, że personel medyczny najczęściej nie ma energii ani czasu, by opowiedzieć chorym o czekających ich procedurach.

Podczas Pikniku Naukowego będzie można samodzielnie wykonać symulowane procedury medyczne, z użyciem sprzętu stosowanego w rzeczywistej medycynie. Takie możliwości są zazwyczaj całkowicie niedostępne dla nieprofesjonalistów. Piknik Naukowy stwarza tą jedną, wyjątkową możliwość, przez 9 godzin trwania wydarzenia, raz w roku.

Na stoisku G20, w Strefie Zdrowia, w sobotę 15 czerwca, od 11:00 do 20:00, będą czekać na Państwa pokazy:

Bezelektrodowy stymulator serca

Obejrzyjcie bezelektrodowy stymulator serca. Zobaczcie, jak lekarze uczą się go implantować.

Wszczepialny rejestrator zaburzeń rytmu serca

Obejrzyjcie wszczepialny rejestrator zaburzeń rytmu serca, stosowany w diagnostyce niewyjaśnionych utrat przytomności, napadów kołatań serca i wykrywaniu bezobjawowego migotania przedsionków.

Pozanaczyniowy wszczepialny kardiowerter-defibrylator (EV-ICD)

Obejrzyjcie ratujący życie, pozanaczyniowy wszczepialny kardiowerter-defibrylator.

Stymulacja układu bodźcoprzewodzącego serca – naprawiamy serce znacznie precyzyjniej

Poznajcie ideę stymulacja układu bodźcoprzewodzącego serca (CSP), czyli tych komórek, którymi w sercu przewodzone są impulsy elektryczne.

Elektroporacja – nowa metoda zabiegowego leczenia zaburzeń rytmu serca

Poznajcie elektroporację – nową metodę kardiologii zabiegowej, służącą do leczenia zaburzeń rytmu serca.

Interwencyjne leczenie udarów mózgu

Zapoznajcie się z objawami sugerującymi udar mózgu oraz postępowaniem w razie ich stwierdzenia.

Leczenie chorób aorty

Poznajcie zabiegowe metody leczenia chorób aorty.

Nieoperacyjne leczenie żylaków podudzi

Poznajcie metody niechirurgicznego zamykania żylaków podudzi metodami fizycznymi lub chemicznymi.

Leczenie cukrzycy przy pomocy pompy insulinowej z ciągłym monitorowaniem poziomu glikemii i sterowaniem w układzie zamkniętej pętli

Obejrzyjcie nową pompę insulinową z ciągłym monitorowaniem poziomu glikemii i sterowaniem w układzie zamkniętej pętli.

Nowoczesny system kontrolowania i leczenia cukrzycy – inteligentny pen, sensor i aplikacja

Poznajcie nowoczesny system kontrolowania i leczenia cukrzycy – system oparty na inteligentnym penie insulinowym, współpracującym ze znajdującym się pod skórą sensorem i aplikacją kontrolującą całość.

Głęboka stymulacja mózgu – szansa w chorobie Parkinsona

Dowiedzcie się, jak głęboka stymulacja mózgu pomaga chorym na chorobę Parkinsona.

Pompy baklofenowe w leczeniu zespołów spastyczności po uszkodzeniu rdzenia kręgowego.

Zapoznajcie się z działaniem terapii pompą baklofenową w zespole spastyczności.

Stymulacja rdzenia kręgowego w opornych zespołach bólowych

Przekonajcie się, jak działaniem stymulacja rdzenia kręgowego w opornych zespołach bólowych.

Stymulacja nerwów krzyżowych w terapii braku kontroli nad zwieraczami

Stymulacja nerwów krzyżowych jest szansą dla tych chorych niemających kontroli nad zwieraczami. Sprawdźcie, jak to działa.

Laparoskopia – systemy do zamykania naczyń oraz inteligentne laparoskopowe narzędzia do usuwania i zespoleń tkanek

Zapoznajcie się z działaniem technik laparoskopowych oraz ich zastosowaniem w praktyce chirurgicznej.

Nowoczesna technologia w chirurgicznym leczeniu przepuklin pachwinowych

Zapoznajcie się z zastosowaniem nowoczesnych technologii medycznych w chirurgicznym leczeniu przepuklin pachwinowych.

Bezkrwawe operacje usunięcia migdałków

Zobaczcie, jak chirurgicznie i bezkrwawo usuwa się migdałki podniebienne.

Bronchonawigacja – nowoczesna metoda diagnostyki chorób oskrzeli

Zapoznajcie się z bronchonawigacją, pozwalającą na precyzyjną diagnostykę zmian w oskrzelach.

Endoskopia kapsułkowa – nowoczesna diagnostyka przewodu pokarmowego

Endoskopia kapsułkowa to przewrót w diagnostyce chorób układu pokarmowego. Połknięta kapsułka transmituje obraz poza ciało chorego, wędrując przez jego przewód pokarmowy. Zobaczcie, jak to działa.

Pani Izabela Leszczyna porządkuje edukację medyczną. Jest nadzieja dla pacjentów.

Historyjka jest dość krótka i prosta, a w dodatku ma (póki co) happy end. Jak wygląda system ochrony zdrowia, wszyscy wiedzą. I że głównym problemem nie są pieniądze, lecz brak ludzi. Oczywiście, składa się na to znaczny odpływ kadr (to cały worek tematów) i tempo kształcenia nowych. 

Problem narastał od wielu lat, ale podczas ostatnich dwóch kadencji przybrał charakter kataklizmu. 

Zjednoczona Patologia reagowała na nasilające się protesty ze strony pacjentów i medyków manipulując opinią publiczną. Minister Radziwiłł dawał popisy pogardy wobec protestujących rezydentów i personelu pielęgniarskiego. Niejaki Zero wprowadził otwarcie faszystowsko-komunistyczne metody w postępowaniach wobec lekarzy, których winy były znacznie częściej urojone niż prawdziwe, a na pewno – nie poparte wiarygodnymi dowodami. 

Wprowadzono też dwie kluczowe strategie. Główną było wprowadzenie tzw. medycyny uznaniowej: opinie wiernych sług Zjednoczonej Patologii były wiążące i to one, a nie oficjalne wytyczne towarzystw medycznych były podstawą postępowania medycznego. Świetnie widoczny był ten mechanizm podczas COVID-19. O śmiertelnych, dla wielu ludzi, następstwach stosowania medycyny uznaniowej pozwoliłem sobie napisać przy innej okazji

Integralną częścią medycyny uznaniowej stało się jak najszybsze nadrobienie deficytu ilościowego kadr medycznych, bez dbania o jakość ich wykształcenia. Doprowadziło to do otwarcia różnych dziwnych wydziałów lub szkół kształcenia medycznego, bo koncesje rozdawane były ciepłą rączką ministra(nta) oświaty, a oczekiwania finansowe przyszłych nauczających i nauczanych były oczywiste. Kwestię jakości edukacji taktownie rozmywano w ogólnikach, chociaż to właśnie ona miała przełożyć się na jakość leczenia chorych. 

No a potem piekło zamarzło. Do Ministerstwa przyszła Pani Izabela Leszczyna, prawdopodobnie najlepsza osoba zarządzająca tym resortem w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat (dalej moja pamięć nie sięga). Doprowadziła do audytu Państwowej Komisji Akredytacyjnej w nowych uczelniach. W efekcie – w oficjalnym komunikacie, Ministerstwa Zdrowia i Ministerstwa Nauki ogłoszono limity przyjęć na studia medyczne w nadchodzącym roku akademickim. Z wykazu uczelni medycznych wypadło osiem uczelni plus jedna filia dużego uniwersytetu medycznego (podaję za rynekzdrowia.pl). Być może część z nich wybroni się w procesie odwoławczym, ale fakt jest niezaprzeczalny: upadł system opierający się na zasadzie “Takie jest moje zdanie i ja się z nim zgadzam” stanowiącej motto działań ministra(nta) oświaty w poprzednim rządzie. 

Na razie ta historia ma swój dalszy ciąg. Część z uczelni spoza wykazu nadal prowadzi rekrutację. Jeden z ich rektorów miał powiedzieć, że przecież nikt im rekrutowania nie zabronił. Parafrazując klasyka: “Uwielbiam powiew absurdu przy wieczornej lekturze”. Jest jeszcze druga strona tego zjawiska: chętni, by w tej rekrutacji uczestniczyć. A to jest naprawdę smutne. 

Nie tylko respiratory, czyli zgony “nasze” i “nie nasze”. Trzeba koniecznie rozliczyć sprawców, a to elita PiS-landu. Wersja audio

Dla tych, którzy wolą słuchać (niecałe 15 minut), niż czytać. Do wyboru – Spotify i YouTube:

Nie tylko respiratory, czyli zgony “nasze” i “nie nasze”. Trzeba koniecznie rozliczyć sprawców, a to elita PiS-landu.

Żeby nie było wątpliwości – chodzi nie o zabójców, ale o sprawców zgonów. Zabójcami były choroby, chłód i wyczerpanie. Sprawcami – ci, którzy nie zapobiegli tragediom, chociaż było to ich obowiązkiem. 

Pora przyjrzeć się szczegółom. Przedtem jednak konieczne zastrzeżenie: to będzie wyłącznie medyczny, a w dodatku – mój osobisty punkt widzenia (chociaż bazujący na dostępnym powszechnie stanie wiedzy). 

Zacznijmy od zgonów „naszych”, czyli od epidemii COVID-19

Respiratory – daleko więcej, niż zmarnowane pieniądze

To najbardziej rozpowszechniony w społecznej świadomości przewał Zjednoczonej Patologii, związany z COVID-19. Kłopot w tym, że owa świadomość dotyczy głównie strony finansowej, kupowania u znajomych, etc. Spójrzmy zatem trochę inaczej.

Zacznijmy od technologii.

Po pierwsze, te mające ratować życie respiratory prawie na pewno nie były nowe. Bo gdyby były, nadawałyby się do uruchomienia, posiadałyby stosowne certyfikaty, obsługę serwisową, gwarantowaną przez dystrybutora (w odniesieniu do sprzętu medycznego jest to pozostający poza dyskusją obowiązek). Gdyby nawet pochodziły z kraju, gdzie napięcie sieci elektrycznej jest inne, niż u nas, gniazdka mają inny kształt, a połączenia tlenowe – inny standard, to takie różnice byłyby przeszkodami do łatwego pokonania, jakkolwiek wymagającego, być może, poniesienia kosztów serwisowych. Tego typu adaptacji nie było, bo gdyby były, to Zjednoczona Patologia głośno by o nich oznajmiała. 

Po drugie – respiratory kupione przez Ministerstwo Zdrowia nie były sprawne. Skąd to wiem? Bo inaczej nadawałyby się do ponownego uruchomienia, być może nawet z tzw. wtórną gwarancją producenta, po przejrzeniu ich  przez serwis fabryczny. Nic takiego nie miało miejsca, bo wówczas Pinokio nie omieszkałby pochwalić się odniesionym w heroicznej walce sukcesem. Nieprawdaż? 

Konkluzja dotycząca technologicznego aspektu zakupu respiratorów: to był złom. Wyrzucono pieniądze, których system ochrony zdrowia bardzo potrzebował, szczególnie wówczas. 

Porozmawiajmy w takim razie o następstwach czysto medycznych. Osoby, które podjęły decyzję o zakupie respiratorowego złomu są winne każdej sytuacji, gdy personel medyczny musiał wybierać, której pacjentce lub pacjentowi umożliwić terapię respiratorem, a której nie, bo było ich w szpitalu zbyt mało. Lub większości takich sytuacji. To niewątpliwie powinien być temat postępowania prokuratorskiego. W dodatku, mowa o czasie gdy zakupy respiratorów dokonane przez Fundację WOŚP i Panią Kulczyk stworzyły szansę przeżycia niejednej ofierze COVID-19.

Edukacja – śmiertelne zaniechanie pana ministra.

Zjednoczona Patologia ma na koncie jedno przewinienie w sprawie COVID-19, którego następstwa były zapewne jeszcze bardziej koszmarne niż afery respiratorowej. Chodzi o edukację profesjonalnego personelu medycznego. To naprawdę wstrząsająca historia.

Żeby ją zrozumieć, trzeba uświadomić sobie, że na początku epidemii COVID-19 świat zgłupiał. Stanęliśmy wobec bezprecedensowego w naszych czasach wyzwania medyczno-logistycznego. 

Nie wiedzieliśmy jak tą chorobę  leczyć, jak diagnozować, jak ograniczać rozprzestrzenianie się zakażeń (szczepionki jeszcze wówczas nie było). Przede wszystkim jednak – nie wiedzieliśmy jak zidentyfikować najbardziej zagrożone osoby i moment w którym nie powinny już być leczone ambulatoryjnie, lecz zostać poddane intensywnemu, szpitalnemu leczeniu, pomimo na pozór nie najgorszego ich stanu. Innymi słowy – skierować je do szpitala, zanim pogorszenie osiągnie poziom, zza którego nie ma już powrotu.  Eksperci Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) znakomicie wykonali potężną pracę analizując pojawiające się publikacje, a następnie tworząc zalecenia dotyczące sposobów postępowania wobec COVID-19. Musiały być proste, żeby można je było zastosować w mniej zamożnych krajach, dysponujących jedynie prostymi i tanimi technologiami medycznymi. W ocenie ciężkości choroby ograniczono się więc do analizy czterech parametrów: częstości akcji serca, ciśnienia tętniczego, częstości oddechów i poziomu saturacji  krwi. Przy całej swojej prostocie, parametry określone przez WHO pozwalały skutecznie wykryć zagrożenie życia pacjentki lub pacjenta. Czyli – potrzebne były tylko oczy, uszy, palce, ciśnieniomierz i najprostszy pulsoksymetr, żeby móc kogoś uratować. No i bardzo prosta wiedza. WHO rozpowszechniała ją, przy pomocy różnych instytucji, nierzadko korzystających z usług wolontariuszy o wykształceniu medycznym. Wielką pracę wykonały agendy rządowe i lokalne uniwersytety w różnych krajach. W Polsce były to głównie Izby Lekarskie. Natomiast Ministerstwo Zdrowia nie zrobiło w tym kierunku nic. Powszechny poziom wiedzy na temat kluczowych parametrów zagrożenia w przebiegu COVID-19 był w Polsce bardzo niski, co doprowadziło do nieuchronnego w tej sytuacji koszmaru. 

Efektem niewiedzy personelu lekarskiego i ratowniczego  były zbyt późne hospitalizacje, gdy  poziom saturacji nie dawał już szans na przeżycie.  Rodziny zmarłych opowiadały niejednokrotnie, że przedtem odmawiano chorym skierowania do szpitala uzasadniając to jej/jego zbyt dobrym stanem. 

Nie znam liczby zgonów, które nastąpiły w tego rodzaju okolicznościach, bo nikt ich zapewne nie zna. Potrzebny by był kosztowny audyt. Jednak można powiedzieć, że każda taka śmierć obciąża ówczesnego ministra zdrowia. Zaś wykazanie, że nieoptymalne postępowanie medyczne było w tego rodzaju przypadku efektem zaniechania obowiązku edukacyjnego przez Ministerstwo Zdrowia, w sytuacji powszechnego zagrożenia, może być (mam nadzieję) punktem wyjścia do postępowania prawnego. 

Świadomie pominąłem tu mniej drastyczne tematy, związane z COVID-19, bo jest ich wiele. Na przykład, intencjonalne torpedowanie zaleceń antyepidemicznych przez byłego premiera i byłego ministra zdrowia dla celów kampanii prezydenckiej jeszcze-nie-byłego prezydenta (zapewne za jego wiedzą i wolą), przy całkowitej bierności byłego ministra sprawiedliwości. Jestem przekonany, że prędzej, czy później powinny stać się interesującym tematem dla prowadzących śledztwo. 

Zgony nie nasze, czyli zwykła zbrodnia wojenna?

Zgony w COVID-19 były “nasze”. Większość z nas straciła w ten sposób kogoś ważnego – bardziej lub mniej – w naszym życiu. Przejdźmy teraz do zgonów “nie naszych”, które większości z nas nie dotykają osobiście, chociaż są dramatyczne wyjątki. 

Te zgony również proszą się o sankcje prawne. Mowa o tym, co działo się (i być może, nadal dzieje) na naszej wschodniej granicy. Z medycznego punktu widzenia wygląda to niezwykle prosto. 

Tak, bandzior Łukaszenka z bandziorem Putinem prowadzą przeciwko nam wojnę hybrydową. Jednym z jej narzędzi są uchodźcy. 

Tak, mamy prawo by się bronić. 

…ale z drugiej strony:

Jeżeli ktoś z nielegalnych uchodźców znajduje się w stanie zagrożenia życia – nieważne, czy z powodu wychłodzenia, odwodnienia, wycieńczenia, czy skutków urazu – to staje się odpowiednikiem rannego na polu walki żołnierza przeciwnika.

Rannym żołnierzom przeciwnika trzeba pomóc, jeżeli nie wiąże się to z zagrożeniem dla samych ratujących.

Utrudnianie działań własnych ratowników i represjonowanie ich (niekiedy drastyczne) przez polskie służby mundurowe można porównać ze strzelaniem do oznakowanych sanitariuszy na polu walki. Za takie czyny podczas nie tak dawnych wojen można było być ukaranym w najsurowszy możliwy sposób. Mam nadzieję, że ta praktyka nie zaniknie. Zwłaszcza w odniesieniu do byłego ministra spraw wewnętrznych, komendanta straży granicznej, ministra obrony i zwierzchnika sił zbrojnych.  Należy mieć świadomość Zespołu Stresu Pourazowego (PTSD), którym została dotknięta przynajmniej część naszych ratowników-ochotników ze wschodniej granicy,  w wyniku działań rodzimych funkcjonariuszy i ich zwierzchników. PTSD potrafi skrócić życie – są na to niezależne, dobrze udokumentowane dane. Wnioski są tu oczywiste. 

Jak widać z powyższego przeglądu, chociażby ze względu na zgony “nasze” i “nie nasze”, Zjednoczona Patologia zrobi wszystko, żeby nie oddać utraconej legalnie władzy. 

Zabójstwo jelenia Bartka – czas posprzątać ten układ, również ze względów medycznych.

Wstrząsająca jest mieszanina patologicznych zachowań myśliwych i patologii działania państwa – widoczne doskonale w przebiegu niedawnych wydarzeń w Szklarskiej Porębie. Życzę Panu Ministrowi Kierwińskiemu jak najlepiej, ale na tym, jak zareaguje, może dużo zyskać albo mnóstwo stracić. On i jego (czyli trochę moja) koalicja. 

Przyjrzyjmy się kluczowym punktom wydarzeń. 

W Szklarskiej Porębie żył sobie oswojony jeleń – prawie oficjalna maskotka miasta. Podchodził do zabudowań, był karmiony, głaskany, a więc ufny. 

Pewnego wieczora myśliwy zastrzelił go ok. 20 metrów od zabudowań. Obwieścił, że poluje na dziki. 

Stop – pierwsza przerwa na zastanowienie się.

Strzelanie do kogokolwiek i czegokolwiek koło zabudowań jest przestępstwem. Myśliwy strzelał nie tylko dlatego, że jak wielu spośród nich, miał sporadyczny i niezbyt intensywny kontakt z rozumem. Wiedział, że może strzelać tam gdzie chce i kiedy chce. Wynika to z sytuacji myśliwych, których związek stoi poza prawem, a w praktyce – ponad nim. Poczucie bezkarności może w osobowościach zaburzonych doprowadzić do zachowań, które dla innych mogą być katastrofalne. A myśliwi, to z definicji osobowości zaburzone, bo zabijają dla samej przyjemności zabijania. 

Ale to nie koniec. Myśliwy nie odróżnił jelenia od dzika. Problemy mentalne czy okulistyczne? Jedno i drugie jest zatrważające, a zabójstwa ludzi i psów przez myśliwych, zawsze tłumaczone pomyleniem z dzikiem, każą zastanowić się, czy istnieje realnie działający medyczny system umożliwiający kontrolę, komu tak naprawdę wydaje się pozwolenie na broń, w dodatku przeznaczoną do bardzo kontrowersyjnych aktywności. 

Powróćmy do wydarzeń owej nocy. Osoby mieszkające na miejscu dramatu dzwonią po policję. Zaś policja… nie chce przyjąć wezwania, mówiąc, że to nie ich sprawa.

Stop. Kolejna przerwa na przemyślenia. Jakakolwiek strzelanina na terenie zabudowanym powinna skłonić policję do interwencji. W takim razie, dlaczego nie skłoniła? Może dlatego, że myśliwi, to zazwyczaj osoby o mocnej pozycji w lokalnych społecznościach? Policjant nie chciał ryzykować? Czy nie przypomina to Państwu historii o mafii? Tak, czy inaczej, policjant powinien dyscyplinarnie stracić pracę i być może nie tylko on w tym mieście. 

Wydarzenia toczą się dalej. Przybywają kolejni myśliwi. Ucinają martwemu jeleniowi łeb, jako trofeum. Trofeum czego? Ulicznej egzekucji? Tak, Prosze Państwa, być może nie tylko ja pomyślałem o psychotycznych degeneratach. Ale znowu – pomyślmy – jakie poczucie bezkarności daje takim kreaturom Polski Związek Łowiecki? 

A co dalej? Milicja w Szklarskiej Porębie (będę upierał się, że na miano policjanta trzeba sobie zasłużyć) podobno do tej pory szuka tego myśliwego, który oddał strzał. Nie mogą znaleźć, biedactwa. 

Myślę, że ujawniony w tym i innych, podobnych przypadkach, zakres i nasilenie patologicznych zachowań, powinny skłonić Ministra Spraw Wewnętrznych do narzucenia bezlitosnego systemu kontroli stanu zdrowia wszystkich myśliwych. Bo niektórzy, oprócz specyficznej osobowości wyraźnie cierpią na zaburzenia poznawcze, albo na poważne problemy ze wzrokiem, skutkujące tym, że strzelają do czegoś, czego dokładnie nie widzą. Niespełnienie kryteriów w jednym z często (np. co 6 miesięcy) powtarzanych badań powinno skutkować cofnięciem pozwolenia na broń, co jest istotą tego, że tak zażartuję, hobby. Myśliwych jest podobno 120 000, czyli 0,3% populacji Polski. Nie powinni zagrażać zdecydowanej większości, w której członkinie i członkowie wyraźnie nie mają skłonności do poprawiania samopoczucia zabijaniem czego popadnie. Nie widzę też powodu, żeby grupa patologii zorganizowanej, jaką jest Polski Związek Łowiecki była stawiana ponad prawem. Jeżeli nie można jej zdelegalizować, to przynajmniej dla minimalizacji zagrożeń zdrowia i życia przeważającej reszty społeczeństwa należy wprowadzić ścisłe medyczne kryteria weryfikacji jej członkiń i członków.

Verified by MonsterInsights