Myśliwym trzeba pomóc, ale inaczej, niż tego chcą

Wyobraźcie sobie Państwo: ktoś opowiada Wam, że lubi sobie czasami coś zabić, a najlepiej jeśli ta śmierć jest spektakularna, w męczarniach. Jakie powinno być zachowanie wobec takich opowieści? Niewątpliwie: opowiadający wymagają pomocy.

Do tego samego wniosku doszedł nam panujący rząd i zdecydował się myśliwym – bo o ich sposobie myślenia, działania i relacjonowania własnych wyczynów tu mowa – pomóc. Mianowicie przez wydanie prawa „lex Ardanowski”, które usuwa wiele przeszkód mogących stanąć na drodze do realizacji tego, co im w duszyczkach gra. Ardanowski chciał pomóc, ale nie zrozumiał istoty problemu, co nie dziwi, bo skłonności do głębszego zastanowienia nad nim jakoś nigdy spektakularnie nie zademonstrował. To taka tradycja na tym stanowisku jest.

Pan minister i tak wykazał pewne umiarkowanie, bo nie zalegalizował strzelania do przeciwników polowań, czym tak łatwo (sądząc z nagrań) straszą ich myśliwi, ani gwałcenia przeciwniczek polowań drewnianymi kołkami z kornikami (deklaracja takich chęci też została nagrana).

Oficjalnego przyzwolenia na takie praktyki nadal nie ma, ale czy nie będzie cichego – nie założyłbym się. Za to będzie można w całym majestacie prawa wsadzić przeszkadzających w polowaniu do paki na rok. Czyli – powtórzę – minister Ardanowski chciał dla myśliwych jak najlepiej, ale nie zrozumiał problemu.

Wróćmy do opowiadania, którym rozpocząłem ten tekst. Nie słyszałem osobiście ani jednej takiej relacji, ale widziałem filmy nagrane przez myśliwych i zdjęcia przez nich wykonane. Podkreślam – przez nich samych, nie przez przeciwników polowań. Jeżeli ktoś chwali się swoim sadyzmem wobec zwierząt, publikując takie materiały w internecie, to można śmiało założyć, że kilkakrotnie więcej myśliwych snuje takie opowieści w przyjaznym sobie otoczeniu.

Pomińmy nawet, że każdy taki film i każde takie opublikowane zdjęcie powinny zakończyć się więzieniem dla sprawców – zwłaszcza że mamy właśnie znowelizowaną ustawę o ochronie zwierząt. Ale zostawmy to sumieniom Jego Miłomściwości i Wielkiego Inkwizytora. Istota problemu jest zupełnie inna.

Prosta obserwacja zachowań myśliwych pozwala na wyciągnięcie logicznego wniosku: znaczna część (a być może większość) tej grupy to ludzie z istotnymi zaburzeniami osobowości. Czy to nie zbyt mocne określenie? W medycynie większość norm wywodzi się z prostej obserwacji: „tak się dzieje u większości ludzi w danej populacji poza ekstremalnymi warunkami”. No to teraz trzeba postawić proste pytanie: czy większość ludzi ma skłonność do powtarzalnych (!) okrutnych lub wręcz sadystycznych zachowań, prowadzących do pozbawienia życia innych istot, niekiedy w wyrafinowany sposób? Podkreślam, nie dyskutujemy o okrutnych rozważaniach (myśli ludzi chodzą czasami mało eleganckimi drogami, zdaje się nawet, że częściej, niż chcemy przyznać), ale o czynach.

Zastanówcie się Państwo sami – jak wielkie muszą być zaburzenia emocjonalne, aby wyprzeć z siebie świadomość, że dziki ptak, do którego się strzela, to nie rzutka, tylko żywa istota, którą właśnie się zabija? Jaki kataklizm emocjonalny musi dziać się w człowieku napawającym się powolną śmiercią sarny czy pozwalającym, by psy rozszarpały żywe zwierzę?

Jak niskie poczucie własnej wartości musi mieć albo jak bardzo niedoceniany przez świat musi się czuć człowiek, który chwali się w mediach społecznościowych swoim zabijaniem? Tak, niewątpliwie myśliwi potrzebują specjalistycznej pomocy.

Zanim jednak taką pomoc otrzymają, powinni zostać zobligowani do zdania posiadanej przez siebie broni do policyjnych depozytów do czasu przebycia gruntownych badań psychologicznych i psychiatrycznych. Tu dochodzimy do roli, jaką w tej sprawie powinno pełnić państwo.

Dopiero wiosną 2018 r. weszło w życie prawo nakazujące, by myśliwi, tak jak wszystkie inne osoby posiadające zezwolenie na broń, poddawały się obowiązkowo badaniom lekarskim i psychologicznym co pięć lat. Przedtem wystarczyła jednorazowa ocena i domorosły wyznawca kultu Hubertusa mógł strzelać już do końca dni swoich, bez żadnej kontroli swojego stanu zdrowia – fizycznego i psychicznego. To fizyczne też jest ważne. Wśród myśliwych bywają ludzie zdecydowanie dojrzali (wiekiem), a zaćma zwiększa ryzyko przypadkowego postrzału – w najgorszym przypadku może być to zupełnie postronna osoba.

Z nowej regulacji oczywiście należy się cieszyć, ale zacznie mieć znaczenie praktyczne dopiero w 2023 r., bo ustawodawca nie sprecyzował, kiedy powinno się odbyć pierwsze badanie. Założono zatem, że licznik bije od momentu ogłoszenia ustawy. Jak na ludzi o takim profilu osobowości, jaki wykazują myśliwi, potraktowano ich z przerażającą wspaniałomyślnością…

Znacznie silniejszy od organów państwa wydaje się Polski Związek Łowiecki, który robił wszystko, żeby wspomniane obowiązkowe badania okresowe zablokować. Senator Zając (PiS) mówił podczas dyskusji (cytuję za OKO.press), że badań robić nie trzeba, bo myśliwi sami się o siebie troszczą nawzajem. W ten sposób stał się pierwszym kandydatem do badań osobowości. Zwłaszcza że nie słyszałem, by w trosce o dobre imię Związku jakiś szczególnie sadystyczny lub łamiący przepisy (polowanie wewnątrz osiedla, zastrzelenie psa w środku wsi) oszołom z flintą wyleciał z jego szeregów, tracąc w ten sposób prawo do posiadania broni.

Związek jest mocno okopaną twierdzą, bo broni praw myśliwych – do niedawna praktycznie nieograniczonych, a poza tym pomaga im się dowartościować poprzez socjalizację z podobnymi sobie. Dzięki temu są „spadkobiercami kultury łowieckiej” czy „bracią łowiecką”, a nie pozbawionymi empatii nieudacznikami, których niekiedy nawet własne rodziny mają za dupków, a jeżeli ktoś już ich lubi, to mimo że są myśliwymi, a nie dlatego, że nimi są.

Oczywiście, potrzeba akceptacji powoduje łączenie się w grupy. Spajają je wspólne poglądy czy po prostu wspólne hobby. Tyle że w tym przypadku nie mówimy o poglądach czy o hobby, ale o zabijaniu.

Polski Związek Łowiecki może zacząć zachowywać się przyzwoicie i racjonalnie. Zwłaszcza jeśli chce przetrwać rosnącą siłę działań  przeciwników polowań. Po pierwsze: przestać udawać, że problemu nie ma, nawet kosztem utraty niektórych członkiń i członków, twierdzących, że rzeczywiście nie ma sprawy. Po drugie: ujawnić na każde żądanie każdej osobie, która nie zgłasza go anonimowo, listę członków każdego koła PZŁ. Zabijanie dla przyjemności bywa akceptowane, ale nie przez wszystkich. Ci, którzy tego nie akceptują, powinni wiedzieć, którym firmom nie chcieliby dać zarobić, bo ich właściciele lub pracownicy są myśliwymi. Po trzecie: każde nieetyczne zachowanie członka PZŁ na polowaniu lub poza nim powinno skutkować natychmiastowym usunięciem takiej osoby z szeregów organizacji. Zwłaszcza nagminne niespełnianie trzeciego z tych postulatów powinno stać się powodem delegalizacji i rozwiązania PZŁ.

Państwo powinno naprawić prawne brakoróbstwo i wprowadzić wobec myśliwych obowiązek poddania się pierwszemu badaniu okresowemu np. do końca 2020 r., a dopiero potem co pięć lat. Może to oszczędzić jakieś zwierzęce i ludzkie istnienia. Zaś podjęta w rezultacie owych badań terapia psychologiczna być może ocali czyjś związek lub czyjeś dzieciństwo.

Tak, nie ulega wątpliwości, że myśliwi wymagają wsparcia. Tyle że zupełnie innego, niż sobie życzą i niż daje im PiS.

6 stycznia 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Verified by MonsterInsights