Jednym z najważniejszych wyrazów ostatnich dni okazał się „pustostan”. Na jego nowe, szersze znaczenie zwrócił uwagę pewien naziol odpowiedzialny za Zadymę Niepodległości. Ogłosił on mianowicie, gdy od racy wrzuconej przez jego zbirów zajęło się mieszkanie na warszawskim Powiślu: „pustostan!”. Czyli – ocenił z pełnym przekonaniem – mieszkania w jednej z najdroższych dzielnic Warszawy stoją niezamieszkałe.
Być może stają się opuszczone tuż przed tym, gdy tuż obok ma przejść miotający race tłum? Po chwili zdumienia olśniło mnie: facet nie opisywał statusu spalonego lokalu, lecz wyznał, jaki jest jego własny stan mentalny! Zwłaszcza że mowa o gostku, o którym mówi się na mieście, że bohatersko pobije każdą kobietę, jeżeli tylko będzie miał wystarczająco silną ochronę policji.
Pozwolę sobie zwrócić Państwa uwagę, że ów pustostan mentalny nie może być oceniany na podstawie pojedynczego epizodu braku szczęścia w myśleniu. Każdy, łącznie z uznanymi geniuszami, miewał w życiu chwile dramatycznego zgłupienia. Dlatego warunkiem koniecznym do prawidłowej diagnozy jest nawracający charakter zjawiska.
Nasz orzeł patriotyczny nie kazał nam zbyt długo czekać. Obejrzawszy filmy z Zadymy Czytelniczego Zapału udostępnione przez MSWiA, orzekł jednoznacznie, że osobnicy zaopatrujący się w książki w Empiku, a następnie atakujący racami policję i przypadkowe mieszkania, to nie byli uczestnicy jego imprezy. Ależ oczywiście, też od początku byłem przekonany, że w pokojowy marsz dobrych obywateli wmieszały się uczestniczki protestu przedszkolanek i to one – zakapturzone, naprane jak autobus z przyczepą i opętane żądzą zdobycia niemoralnych lektur – ruszyły do szturmu na księgarnię (w filmie słychać wzruszające ryki: „zdooobyć toooo!”) i na oddziały policji. Naprawdę naziol w to wierzy? Pustostan.
Inny przykład: wokalistka. Głos naprawdę dobry. Umysł naprawdę nienachalny. Być może właśnie dlatego w ciągu minionych lat zrobiła znacznie większą karierę celebrycką niż artystyczną. Szkoda wielkich możliwości, ale ten tekst nie o tym.
Otóż owa wokalistka obwieściła z przekonaniem, że covidu nie ma, a na oddziałach szpitalnych leżą statyści. Pustostan. Nie chce mi się tego nawet komentować. Za dużo gorzkich rozmów odbywam codziennie z koleżankami i kolegami po fachu, pracującymi w różnych szpitalach w Polsce. Najlepiej zrobił to Marek Posobkiewicz, znany również jako Raper Gisu. Człowiek wymagający ciągłej tlenoterapii, który wpuszcza widzów w jakże intymną strefę swojego ciężkiego chorowania i robi to ze względu na ważną edukację społeczną, godny jest szacunku. W przeciwieństwie do wokalistki znanej z tego, że jest znana.
Jak już wspomniałem, pustostan mentalny jest stanem permanentnym lub przynajmniej często nawracającym. Owa zdolna, ale nierozgarnięta lub wredna (a może wszystko naraz?) wokalistka ma np. na koncie słynne oświadczenie, że wolałaby umrzeć, niż dać się zaszczepić. Ależ – chciałoby się powiedzieć – jak sobie Pani życzy! Sponiewierane daninami na teleszmatławiec i kler państwo zaoszczędziłoby przynajmniej na szczepionce i kosztach hospitalizacji. Bo jeżeli ktoś wyraża życzenie śmierci na konkretną chorobę, to rozumiem, że idzie za tym chęć oszczędzenia pracy personelowi medycznemu, a wydatków systemowi opieki zdrowotnej. Pustostan konsekwentny.
Dlaczego nie podałem imion i nazwisk dwojga (że tak zażartuję) bohaterów powyższych opowiastek? Bo ewidentnie marzą o tym, żeby o nich pisano i mówiono. Tylko dzięki temu mogą zaistnieć. Ich wielkie ambicje zdecydowanie górują nad realnymi dokonaniami. Nie róbmy im tej przysługi. Ignorujmy ich. Dlatego użyłem ich przypadków do opisu pewnych mechanizmów, a w razie czego będę upierał się, że to nie o nich pisałem. Czyli zachowam się tak jak posłanka Lichocka.
Kolejna osoba nie jest polityczną celebrytką, więc nie trzeba jej anonimizować. Ot, wierna funkcjonariuszka. Ta sama, która pokazała środkowy palec nie tylko opozycji parlamentarnej, ale przede wszystkim wielkim rzeszom pacjentów. Potem zabrakło jej odwagi cywilnej i twierdziła, że miała problem z okiem. To przecież bardzo często się zdarza, że jeżeli ktoś ma problem z okiem, to prezentuje go całemu otoczeniu ze zwycięsko-promiennym uśmiechem. Naprawdę uważała, że ktokolwiek jej uwierzy? Typowy pustostan, nieprawdaż? Ale to jeszcze nic.
Posłanka Lichocka wezwała właśnie prezydenta Niemiec, żeby odesłał do Polski pracujących tam polskich lekarzy. Tak: odesłał. Zapomniało biedactwo o kilku podstawowych sprawach. Po pierwsze (i wystarczy): lekarze pracujący w Niemczech pojechali tam dobrowolnie. Zostali zatrudnieni jako wolni ludzie w wolnym kraju. Nie da się ich odesłać, bo nie ma ku temu prawnych podstaw. Warto takie rzeczy uwzględniać przy wygłaszaniu publicznych wystąpień. Ale rozumiem – pustostan nie rozpieszcza.
Dlatego dodaję wersję komunikatu dla słabiej pojmujących funkcjonariuszy PiS, wymagających prostszego przekazu: możecie polskim lekarzom w Niemczech skoczyć tam, gdzie … – doczytajcie sobie resztę w nieśmiertelnym skeczu Pana Tyma.
Przydałaby się do tego tekstu jakaś puenta. Zwłaszcza w odniesieniu do posłanki Lichockiej i mentalnie podobnych jej funkcjonariuszy populistyczno-skrajnej prawicy (celebryckie oszołomy to trochę inna historia). Pozwoliłem sobie sięgnąć w tym celu po mistrzowski, niesłusznie trochę zapomniany tekst Wojciecha Młynarskiego „Siedzę w oknie, patrzę w dal”, do którego muzykę napisał Jerzy Derfel. Znalazłem dwie pyszne interpretacje (przepraszam, ale nie mogłem zdecydować się, którą wybrać): Mariana Opani i Joanny Kulig. Prawda, że obydwie piękne?
Łączę się z Państwem w zadumie…
15 listopada 2020