Autorzy i zwolennicy Deklaracji Wiary bawią się w Pana Boga, a Pan Prezes Izb Lekarskich, Pan Wojewoda i Pan Premier zabawiają się w Piłata.
Na jednym z rysunków Mistrza Andrzeja Mleczki facecik mówi do dziennikarki: „Codziennie rozmawiam z Panem Bogiem i muszę przyznać, że często przyznaje mi rację”. Bardzo mi to pasuje do inicjatywy Deklaracji Wiary Lekarzy i Studentów Medycyny.
Ten tekst powstaje w kuriozalnej na tym blogu sytuacji, gdy dyskusja komentatorów nad tematem rozpoczęła się przed opublikowaniem stosownego wpisu (dyskutowali Państwo: Nemer, Jaruta, Hu hu, Marit, Teodora i Tanaka). Zatem – do rzeczy.
Po pierwsze – dokument powołuje się na Prawo Boże. Kłopot w tym, że Prawo Boże też tworzą ludzie i nie da się tego ukryć, wykuwając dokumenty na kamiennych tablicach. Warto również przypomnieć, że w imię Prawa Bożego zamordowano lub unieszczęśliwiono więcej ludzi, niż sprawił to niejeden totalitarny reżim. Wreszcie – co najważniejsze dla tego wywodu – że osiągnięcia nauki oraz metody przez nią stosowane, niejednokrotnie były traktowane jako sprzeczne z Prawem Bożym. Najprostszy przykład to sekcje zwłok. No i kwestia wstydliwa dla Kościoła katolickiego – Prawo Boże nie jest niezmienne.
Deklaracja dotyczy teoretycznie tylko dwóch kwestii – płciowości i płodności ludzkiej, jednak jej autorzy w szlachetnym zapale poruszyli kwestie daleko szersze. O tym jednak za chwilę.
Kwestie płciowości pozwolę sobie zresztą całkowicie pominąć, nie mając doświadczenia zawodowego w rozstrzyganiu tego rodzaju problemów.
Co do płodności zaś – autorzy i sygnatariusze Deklaracji odrzucają jednoznacznie: aborcję, antykoncepcję, sztuczne zapłodnienie oraz zapłodnienie in vitro. Odrzucają zatem też – chociaż dyskretnie o tym wspomnieli – badania prenatalne. Na cóż by się bowiem zdać mogły, jeżeli płodu obarczonego ciężkim uszkodzeniem nie można by było usunąć?
Powiedzmy sobie szczerze: są nieszczęścia, które dotykają dzieci i których przewidzieć nie sposób. Część z nich – jak niektóre wady serca – można lepiej lub gorzej naprawić, wielu innych wyleczyć nie potrafimy. Jeżeli jednak wiemy, że poważne obciążenie, uniemożliwiające niekiedy samodzielne funkcjonowanie przez resztę życia po porodzie, istnieje? Dlaczego nie możemy dać rodzicom wyboru? Mogą podjąć niesłychane nieraz wyzwanie, ale muszą to zrobić oni – a nie uzurpujący sobie prawo do takiego decydowania lekarz.
Kimże jest, żeby decydować, czy płód będzie się rozwijał, czy ciąża zostanie przerwana? Dlaczego to lekarz ma bawić się w Pana Boga, decydując o czyimś życiu – czy będzie potwornie trudne, czy nie? Rozwój medycyny spowodował, że możemy przewidywać wiele nieszczęść. Wielu nie potrafimy przewidzieć, a tym bardziej im zapobiec. Dlaczego mamy nie wykorzystać zdobytej wiedzy? Czy wobec deklaracji, że „ciało ludzkie (…), będąc darem Boga, jest święte i nietykalne”, mamy nie rozdzielać bliźniąt syjamskich, ponieważ pojawiły się na tym świecie w takiej, a nie innej postaci, a zatem najprawdopodobniej na skutek boskiego wyroku? Mamy nie korygować wad rozwojowych?
Takie pytania stają się jeszcze ważniejsze, kiedy czytamy punkt drugi deklaracji, w którym jest mowa, że moment poczęcia człowieka i jego zejścia ze świata zależą wyłącznie od decyzji Boga. Zaraz potem następuje potępienie eutanazji.
Nieodparcie pojawia się zatem pytanie: na kiedy datowane są przesłanki dla podjęcia boskich decyzji i kiedy zostało ustanowione Prawo Boskie? Warto sobie bowiem uświadomić, że w latach, gdy powstawały księgi wiary – i przez wiele późniejszych wieków – ustanie akcji serca oraz zatrzymanie oddechu było jednoznaczną oznaką śmierci. Jeżeli tak rozumieć Prawo Boskie, to wszystkie udane akcje reanimacyjne dramatycznie obciążają sumienie katolickich lekarzy, którzy ich dokonali. Był to bowiem jawny sprzeciw wobec decyzji Stwórcy o czyimś zejściu z tego świata. To samo dotyczy wszczepionych stymulatorów serca, powodujących, że nadal ono bije, gdyż bez nich po prostu by stanęło. To samo – lekarzy zapewniających sztuczną wentylację przy pomocy respiratora, na przykład po urazach lub zatruciach porażających ośrodek oddechowy mózgu. Wszak to wszystko są jaskrawe naruszenia boskich postanowień!
Jeżeli zaś wierni uznają, że prawo Boskie powinno ewoluować adekwatnie do współczesnej wiedzy (w końcu teorię kopernikańską też w końcu Kościół uznał), to dlaczego mielibyśmy stosować tylko jej część? Dlaczego nie uznać, że chociaż potrafimy przedłużać życie śmiertelnie chorego człowieka długo ponadto, co on jest w stanie znieść bez upodlenia, to powinniśmy móc powiedzieć „dość”, jeżeli on sam tego zażąda? Potrafimy utrzymywać przy życiu bardzo uszkodzone dzieci. Kiedyś by nie przeżyły – regulowała to natura, na którą tak chętnie powołują się autorzy Deklaracji jako na dzieło boskie. Czy wobec tego powinniśmy odebrać rodzicom prawo wyboru?
Skrajnie niepokojący jest punkt piąty Deklaracji: „uznaję pierwszeństwo prawa Bożego nad prawem ludzkim”, będący w istocie proklamacją powrotu od współczesnego cezaropapizmu do średniowiecznego papocezaryzmu. Dla pacjentów ma on potencjalnie bardzo niebezpieczną implikację praktyczną. Zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem lekarz może odmówić diagnostyki lub terapii ze względów światopoglądowych, na podstawie Klauzuli Sumienia.
Musi jednak, w takim przypadku, wskazać placówkę, lub lekarza, który wykona procedurę będącą przedmiotem jego odmowy. Sadząc z publikacji medialnych oraz kuluarowych rozmów, ten ostatni wymóg nie jest spełniany i część pacjentów pozostaje bez wsparcia. Cierpią na tym zwłaszcza ci najubożsi i najmniej wyedukowani.
Złamanie wymogu związanego z Klauzulą Sumienia nie jest w dodatku ścigane z oskarżenia publicznego, co jest przerażającą nierównowagą w odniesieniu do konsekwencji złamania ustawy antyaborcyjnej. Tolerowanie Deklaracji Wiary Lekarzy i Studentów Medycyny będzie nieuchronnie prowadziło do sytuacji, gdy brak wskazania alternatywnego ośrodka lub osoby, mogących wykonać procedurę, będzie oczywisty. Próby zaskarżenia w takich sytuacjach sygnatariuszy Deklaracji skończą się zapewne kontroskarżeniami o nagonkę. Takimi jakie już artykułuje środowisko PiS. Sygnatariuszy deklaracji wspiera oczywiście hierarchia Kościoła katolickiego, z nowym Prymasem włącznie.
Na koniec przyjrzyjmy się, jak zareagowali na Deklarację Wiary ci, którzy zareagować powinni. Jedynym pozytywnym bohaterem jest tu Pan Minister Arłukowicz, który stwierdził jednoznacznie (cytuję za portalem Medycyny Praktycznej): „Każdy ma prawo mieć swoje poglądy, przekonania religijne, ale wobec wszystkich, którzy będą stwarzali zagrożenie dla pacjenta, kierując się prawem boskim, a nie ludzkim, my będziemy stosowali prawo ludzkie i będziemy w tym zdeterminowani”. Czy będzie mógł to prawo ludzkie Pan Minister egzekwować? Śmiem wątpić, bo już widzę, że jego zwierzchnik postanowił sprawę przeczekać. Próbkę już mieliśmy. Wojewoda Lubelski orzekł, że nie widzi powodu, by zwalniać Konsultanta Wojewódzkiego ds. ginekologii i położnictwa mimo, ze ten podpisał Deklarację Wiary. Jak to? Konsultant jest powoływany przez wojewodę, a zatem obydwaj są pracownikami Państwa Polskiego. My, z naszych podatków, składamy się na ich pensje. Są zatem naszymi pracownikami – tak samo jak Premier i Prezydent Rzeczypospolitej. Profesor podpisał deklarację, że nie będzie przestrzegał prawa państwa, które reprezentuje w swojej specjalności, w swoim województwie, może zablokować diagnostykę prenatalną i procedury in vitro i… nic?
Przecież Wojewoda powinien, w imię poszanowania podstawowego porządku prawnego i dbałości o zdrowie pacjentek, wywalić pana profesora natychmiast z posady! A jeżeli tego nie zrobił, to ich zwierzchnik – Premier Rzeczypospolitej – powinien wywalić ich obydwu. Nie ma skuteczniejszego zaproszenia do anarchii niż martwe prawo. Tymczasem Pan Premier udaje, że nie ma o czym gadać. Jeżeli będzie się kiedyś dziwił, skąd spadek zaufania młodych ludzi do państwa rządzonego przez PO, to powinien przypomnieć sobie ten epizod.
Jednak nie tylko Pan Premier unika podjęcia wyzwania. Porażające jest oświadczenie Macieja Hamankiewicza, Prezesa Naczelnej Rady Lekarskiej. Cytuję za wywiadem dla Agnieszki Niesłuchowskiej na wp.pl): „Deklaracja wyznaniowa nie ma związku z wykonywaniem zawodu lekarza według zasad etyki lekarskiej. (…) Każdy obywatel, w tym lekarz, ma konstytucyjnie prawo do wolności religii i sumienia”.
Czy Pan Prezes naprawdę nie rozumie skali problemu, czy też – zgodnie z tradycyjną strategią Izb Lekarskich – usiłuje nie zająć jednoznacznego stanowiska? Obawiam się, że szkodzi w ten sposób społecznemu autorytetowi tej szacownej, z założenia, instytucji. Równie niewyraźne, co Izby Lekarskie, stanowisko zajęło NFZ, ale w tym przypadku wszyscy wiedzą, że Funduszowi z prawdziwą troską o pacjentów nigdy nie było po drodze.
Na szczęście w epoce Internetu i obywatelskich inicjatyw oddolnych, wobec niemocy władz Państwa oraz Samorządu Lekarskiego, pacjenci zaczynają organizować wirtualną samoobronę. Jak donosi onet.pl, pojawiła się właśnie aplikacja „Sprawdź lekarza”, przy pomocy której można sprawdzić, czy dany lekarz jest sygnatariuszem Deklaracji Wiary. Mam nadzieję, że ci, którzy zgadzają się z ich światopoglądem, będą tłumnie odwiedzać ich gabinety, pozostali zaś – omijać je szerokim łukiem. Ideowcom spadek dochodów wynagrodzi poczucie słuszności, a ich przeciwnicy będą się wprawdzie zapewne smażyć w ogniu piekielnym, ale w lepszym nastroju.
Kościół katolicki był zawsze największym hamulcowym rozwoju nauki w nowożytnej Europie. Niedobrze, że ponownie, w imię doktryny, jest w stanie poświęcić los zwykłych ludzi. Jeszcze gorzej, że władze (podobno) neutralnego światopoglądowo państwa nie reagują na to w zauważalny sposób. Najgorzej zaś – że zapewne nikt w Polsce się takiej sytuacji nie dziwi.
8 czerwca 2014