Dostało mi się od kilku osób, że merytorycznie analizuję serial rozrywkowy. Powody są trzy.
Po pierwsze: przerażająco wielu ludzi czerpie swoją wiedzę o zdrowiu i medycynie z dwóch najmniej wiarygodnych źródeł: seriali i tabloidów.
Na tej absurdalnej podstawie tworzą swoje oczekiwania wobec personelu medycznego i całego systemu opieki medycznej. Również na to jak powinna wyglądać diagnostyka i leczenie. Tymczasem House jest skuteczny nie dlatego, że jest mądry, ale dlatego, że tak zapisano w scenariuszu.
Po drugie: takie pseudoźródła kształtują wyobrażenia o tym, co jest ważne dla zdrowia w życiu codziennym, o co należy dbać, a czego – obawiać. To nie tylko polska specjalność. Kilka lat temu mieszkańcy Beneluxu zadeklarowali w ankiecie, że jako przyczyna zgonu najbardziej zagraża im choroba wściekłych krów i AIDS. Masowi mordercy: zawał serca i wypadki komunikacyjne, znaleźli się na dalekich miejscach. To naturalne – człowiek przejmuje się tymi chorobami, o których mu opowiadają i zastanawia się nierzadko, czy on sam na nie właśnie nie zapadł. Dotyczy to nawet przyszłych medyków. Podczas studiów cały nasz rocznik przeszedł mentalnie i emocjonalnie wszystkie choroby, i stany, o których właśnie się uczyliśmy. No, może oprócz tego, że faceci nie byli w ciąży. Z tego, co wiem, nie byliśmy wyjątkiem. Ten sam mechanizm dotyczy widowni serialowej. Oczywiste jest, że serial, to nie program edukacyjny. Dlatego od Discovery oczekujemy informacji, a od pop-kultury – jedynie braku szkodliwej dezinformacji. Szkodliwość jest przy tym wprost proporcjonalna do popularności. Budowanie w ludziach lęku przed chorobami, na które najprawdopodobniej nie zachorują, uważam za złe. Naszemu zdrowiu zagrażają czynniki wielokrotnie bardziej realne i obaw, oraz związanych z nimi działań zapobiegawczych, naprawdę nam nie zabraknie.
Po trzecie: House to memento dla lekarzy i pacjentów, że miejsce empatycznego analityka zajmuje maszynka do rozwiązywania testów, chociaż oczywiście nie zawsze musi być uzależnionym od leków charakteropatą. Ale to już temat na oddzielny wpis.
Czy złożenie medycznej rzetelności na ołtarzu popularności serialu jest nieuniknione? Oczywiście, że nie. Najlepszymi przykładami są tu chociażby „Ostry dyżur” i „MASH”, gdzie warstwa medyczna nie była jedną wielką wpadką.
31 maja 2012