Łukasz Szumowski jest jak bohater „Granicy” Zofii Nałkowskiej. I właśnie sięgnął dna upadku. Konkretnie: w środę 19 sierpnia ok. godz. 10:30.
To wcale nie jest jednoznaczna historia. Łukasz Szumowski był mimo wszystko najlepszym ministrem zdrowia w ostatnich dekadach. Polityk bowiem wypada dobrze lub źle na tle poprzedników. Trochę jak artysta występujący w tzw. składance. Szumowskiemu było w tym przypadku łatwo, bo poprzedników miał marnych, a już szczególnie dwóch ostatnich. Szołmen Arłukowicz popełniał błąd za błędem, zaś na tle księciunia Radziwiłła wypadłby dobrze każdy posiadający chociażby ślad empatii i kultury osobistej.
Kiedy już księciunio narobił swoją szlachetną wyniosłością takiego bagna, że system opieki zdrowotnej był o krok od zupełnego zatrzymania, wkroczył Łukasz Szumowski. Chciałoby się rzec – cały w bieli.
Towarzyszyła mu opinia świetnego lekarza. Trochę niepokoju budził fakt, że jest członkiem Zakonu Maltańskiego, co mogło zapowiadać wpływ światopoglądu na decyzje merytoryczne (jak się potem okazało – słusznie). Nie opinie okazały się jednak najważniejsze.
Profesor Szumowski od początku dał do zrozumienia, że – w przeciwieństwie do swojego poprzednika – uważa rezydentów za godnych szacunku partnerów. Po czym rozpoczął z nimi rzeczowe rozmowy. To była wstrząsająca zmiana. Oczywiście pozytywnie wstrząsająca. Potem bywało różnie.
Decyzje dotyczące diagnostyki i ewentualnej terapii genetycznej miały ewidentnie charakter ideologiczny, a nie merytoryczny. Poza tym, że dotknęły pacjentów, to spowodowały odejścia świetnych fachowców z coraz bardziej zideologizowanych instytucji.
Rosły długi szpitali. Nierozwiązany pozostawał problem niedoboru personelu. Nie było pomysłu na mądre zdefiniowanie importu kadr, zwłaszcza z Ukrainy i Białorusi – tak by nie zagrozić bezpieczeństwu pacjentów, nie antagonizować środowisk medycznych, a kompensować niewątpliwie rosnący deficyt sił.
Nastąpiło natomiast zawierzenie systemu opieki zdrowotnej Matce Boskiej. Nie możemy być pewni, czy zostało przyjęte.
Cyfryzacja opieki zdrowotnej też nie była – wbrew opowieściom Mateusza Munchausena i samego Szumowskiego – takim oczywistym sukcesem. Opóźnienie wdrożenia wynikało z dramatycznego niedopracowania narzędzi. Zastosowano znaną metodę w stylu: „od jutra zmieniamy ruch na lewostronny. Na początek – tylko ciężarówki”. Nawet teraz, kiedy e-recepty działają naprawdę dobrze, niektóre elementy systemu prowadzenia dokumentacji elektronicznej nadal są uciążliwymi bublami i marnują czas personelu.
Nie przeprowadzono też tak koniecznej rewolucji systemu specjalizacji, w tym egzaminów specjalizacyjnych.
Było jeszcze bardzo niejasne dofinansowanie dla firmy brata ministra Szumowskiego, z bardzo prawdopodobnym konfliktem interesów i prawdopodobnym złamaniem procedur. Mam nadzieję, że niezależne śledztwo prędzej czy później rzecz całą wyjaśni, bo mówimy o sporych publicznych pieniądzach.
No a na koniec wybuchła epidemia.
Minister Szumowski opisuje siebie jako żeglarza. Myśląc w tych kategoriach: zachował się jak niefrasobliwy kapitan prowadzący statek do nieuchronnej katastrofy. Miał od pierwszych doniesień co najmniej dwa miesiące. Mógł przygotować jakiś plan na nadchodzący sztorm. Pojechał na narty.
Były maseczki, respiratory, testy, ale o tym Państwo doskonale wiecie. Potem zbliżały się wybory. Manipulowanie danymi epidemiologicznymi i związanymi z nimi ograniczeniami, a także zaniechanie powszechnej, intensywnej edukacji społecznej – to jedne z najcięższych win Szumowskiego. Właśnie w tym momencie zaczął mocno kruszyć się jego wizerunek jako człowieka, który kieruje się jakąkolwiek etyką.
Najgorsze przyszło na koniec. Dopiero teraz dziennikarskie śledztwo „Polityki” ujawniło wstrząsającą prawdę o mających miejsce w jednej z warszawskich klinik ewidentnych zaniedbaniach – z poważnymi skutkami, śmiercią pacjentki włącznie. Dotychczas ukarano lekarzy, którzy przygotowali raport. Stracili pracę. Dwóch wybitnych transplantologów pracuje w oddziale chirurgii ogólnej w szpitalu powiatowym. Minister o tym wszystkim wiedział. Powinien poruszyć niebo i ziemię. Ograniczył się do działań formalnych, które oczywiście trzeba odnotować, ale które w praktyce pozostawały bez znaczenia.
Ostateczny upadek nastąpił w minionym tygodniu. Pytany o respiratory i maseczki zakupione przez resort prof. Szumowski w swojej obronie powiedział na antenie TVN24:”Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy w Polsce zakupiła ileś respiratorów. Żaden nie dojechał”. Pan Jerzy Owsiak zaprzeczył i opisał, jak było naprawdę, także z zakupionymi przez WOŚP maseczkami. Wypowiedź opublikował również TVN24. Wynika z niej niezbicie, że Szumowski kłamie. Z mojego punktu widzenia to ostateczny upadek, bo kłamstwo najwyraźniej wynika z chęci przykrycia lub przynajmniej rozmycia własnych win. Skalę tych win nie mnie rozstrzygać, ale rzucanie takich potwarzy nie mieści się w kryteriach, które powinien spełniać człowiek przyzwoity.
Smaczku sprawie dodaje fakt, że podłości dopuściła się osoba silnie manifestująca swoje chrześcijańskie poglądy – tak ostentacyjne złamanie ósmego przykazania dosadnie przypomina, że zakon joannitów (czyli Maltański) w całej swej historii zajmował się przede wszystkim uprawianiem bezwzględnej, czasami krwawej polityki, a tylko niekiedy prowadzeniem szpitali.
23 sierpnia 2020