Przyczyny wypadków drogowych są różne, ale zabija głównie prędkość. Dramatyczną nonszalancją jest pomijanie, albo bagatelizowanie, tej prawdy przez opiniotwórczych dziennikarzy w ich wojnie z fotoradarami.
Wszystko, o czym trzeba tu pamiętać, to elementarna fizyka. Siła, masa, przyspieszenie – to ostatnie podczas wypadków drogowych następuje w czasie bardzo bliskim zeru, czyli jest olbrzymie. Nieważne, dla prawdziwości tego modelu, czy pieszy został uderzony przez samochód, czy też samochód uderzył w jakąkolwiek przeszkodę. Następuje gwałtowne przyspieszenie od zera do jakiejś prędkości (a potem – zatrzymanie), lub gwałtowne wyhamowanie z jakiejś prędkości do zera. Tutaj do naszego modelu dochodzą elementy anatomii, histologii i biofizyki. Struktura ludzkich tkanek jest zbyt słaba na to, by wytrzymać takie przeciążenia. Niedawno Krzysztof Hołowczyc połamał sobie żebra i uszkodził kręgosłup podczas Rajdu Dakar, po zsunięciu się z uskoku i uderzeniu w ścianę piasku. Prędkość zderzenia wyniosła 57 km/h, czyli nie była jakaś niebotyczna. Samochód nadawał się do dalszej jazdy. Kierowca – już nie, bo jego układ kostny nie wytrzymał potężnego ujemnego przyspieszenia. Dlatego zwolnienie przed przejściem dla pieszych, skrzyżowaniem, lub wrednym zakrętem nie zapobiegnie wypadkowi, ale może ocalić kogoś przed śmiercią, lub kalectwem. Zaś brak świadomości skutków zderzenia jest przyczyną przerażającej nonszalancji wielu kierowców. Przerażającej – bo skutek jest wymierny: współczynnik śmiertelności (case fatality lub fatality rate – tłumaczenie za: S. Jędraszko: Słownik lekarski angielsko polski, PZWL 1974) dla wypadków drogowych w Polsce jest jednym z najwyższych w Europie. Będę się upierał, że zwolnienie przed fotoradarem ustawionym w potencjalnie niebezpiecznym miejscu ma sens nawet wtedy, jeżeli ocali kogoś tylko raz do roku, bo wszyscy jesteśmy jednorazowi i niepowtarzalni.
Skończmy z fizyką, anatomią i histologią. Porozmawiajmy o fizjologii. Przeczytałem kiedyś poważną analizę (przepraszam, nie pamiętam źródła), że w natężonym ruchu drogowym, zwłaszcza miejskim, każdy kierowca nieuchronnie popełnia co pewien czas błąd, mogący potencjalnie doprowadzić do wypadku drogowego. Nie każdy błąd kierowcy kończy się wypadkiem, bo ogromna większość z nich jest kompensowana odpowiednią reakcją, albo pozostałych uczestników ruchu drogowego, albo nawet samego sprawcy. Nie wiem, jak Państwo, ale ja pod tą tezą podpisuję się bez wahania. Gdzie tu miejsce na fizjologię? Otóż, istnieje coś takiego, jak czas reakcji, który jest sumą odebrania bodźca, „przeprocesowania” go w centralnym układzie nerwowym, a następnie uruchomienia odpowiednich mięśni, które spowodują, że nasz pojazd uniknie wypadku. Im większa jest prędkość, z którą poruszamy się my, lub pojazd powodujący zagrożenie, tym mniej pozostaje czasu na prawidłową reakcję, a przecież musi się ona jeszcze przenieść na silnik, układ kierowniczy i hamulce naszego pojazdu. Widzieliście może Państwo pokazywany w telewizji film z niedawnego, tragicznie zakończonego, czołowego zderzenia TIRa z busem? Widać na nim doskonale, że kierowca busa chciał uciec do rowu, ale nie zdążył, bo TIR jechał na to zbyt szybko, a w tym przypadku prędkości oczywiście się sumowały.
Bardzo wielu kierowcom zdarza się przekroczyć dopuszczalną prędkość. Mnie też. Tylko miejmy w sobie dość przyzwoitości, by nie udawać pokrzywdzonych, gdy ktoś usiłuje wyegzekwować istniejące prawo. Że część ograniczeń jest idiotyczna? Oczywiście, że tak i że należy starać się o ich urealnienie. Jednak lepiej jest zwalniać na kretyńskich ograniczeniach, niż nie zwalniać na uzasadnionych. Jeżeli zaś komuś bardzo się spieszy, jak niektórym celebrytom dziennikarstwa telewizyjnego? Cóż, mój przyjaciel mawia: „Jeśli strasznie mi się spieszy, to wyjeżdżam wczoraj”.
19 stycznia 2013.