Narażeniem życia lekarzy dyżurnych i ich pacjentów Dobra Zmiana specjalnie się nie przejmuje. Tak wynika z wypowiedzi ministra i funkcjonariuszy systemu.
29 lipca zmarł podczas dyżuru w pogotowiu w Prudniku 59-letni pediatra. 23 sierpnia w przychodni w Niepołomicach zmarła podczas nocnego dyżuru 28-letnia lekarka. 4 września po zakończeniu jednego dyżuru, a przed rozpoczęciem następnego, zmarł w szpitalu we Włoszczowie 59-letni chirurg. Lekarze pracują zbyt dużo i czasami przypłacają to życiem, a prawie zawsze zdrowiem i trudnym życiem osobistym. Dlaczego tak jest i czy tak musi być?
W społeczeństwie lansowana jest opinia, że to wszystko z chciwości. Niejaki Dorn (żadne zwroty grzecznościowe nie przejdą mi tu przez klawiaturę) straszył lekarzy protestujących przeciwko niskim zarobkom, że weźmie ich w „kamasze”, a żeby uzasadnić bezzasadność roszczeń lekarskich, wygłosił słynne: „Pokaż lekarzu, co masz w garażu”. Arcybiskup Stanisław Gądecki powiedział niedawno: „Szczególnie dzisiaj, gdy praca medyka coraz częściej nie jest dla studentów medycyny powołaniem czy służbą, a zawodem, w którym można najszybciej i najwięcej zarobić”.
Otóż chciałem powiedzieć niejakiemu Dornowi oraz księdzu arcybiskupowi, że – po pierwsze – lekarz po studiach dostaje podstawowego wynagrodzenia „na rękę” 2200 zł za 160 wypracowanych miesięcznie godzin. Czyli stawka wynosi 13,75 zł za godzinę. Mam nadzieję, że arcybiskup zechce przemyśleć swoje słowa i przeprosić.
Po drugie – żaden z Panów nigdy w życiu nie pracował tak ciężko jak ogromna większość lekarzy na dowolnym etapie kariery. I pod takim stresem. Skutki niewłaściwych decyzji są w tym zawodzie oczywiste. Do tego dochodzi irytacja i frustracja pacjentów, którą wyładowują nie na ministrze lub premierze, ale na lekarzach i pielęgniarkach. Poziom agresji bywa tu niesłychany. Przykład? Proszę bardzo. Lekarka podczas dyżuru w SOR poszła do toalety. Walenie w drzwi: „Wyłaź, ku*wo, bo my tutaj czekamy!”. Przepraszam, jeśli kogoś uraziłem. To tylko cytat.
Na późniejszych etapach kariery medycznej też nie jest łatwo, bo struktura płac jest skonstruowana tak, że wynagrodzenie podstawowe jest marne – przynajmniej na etacie. Na przykład pensja lekarki podczas specjalizacji idzie w całości na honorarium opiekunki jej dziecka. A jeżeli chce pracować i rozwijać się, to opiekunka jest niezbędna. Dodam dla ułatwienia, że ponad połowa lekarzy w Polsce to kobiety. Dyżury są więc koniecznością życiową, zwłaszcza że stawka godzinowa jest tam wyższa. Alternatywą dla dyżurów może być praktyka prywatna, ale to jest wariant dla tych, którzy są już po specjalizacji, i to raczej niezabiegowej. Specjaliści w Polsce zarabiają na etatach dramatycznie mało, stąd zasada szpital – bo to ciekawa i rozwijająca praca, gabinet – żeby mieć na rachunki. Tak czy inaczej jest to praca od rana do późnej nocy.
Oczywiście, można przejść na kontrakt, ale lekarz staje się niewolnikiem szpitala. Na przykład jeśli chce iść na urlop, to musi sam poszukać zastępstwa. A dyżurować i tak musi.
Dyżury są punktem szczególnej troski dyrekcji szpitali, obsady dyżurowe muszą się bowiem znaleźć, bez względu na wszystko, bo inaczej NFZ przestanie płacić. Tu wszystkie chwyty są dozwolone. Łamie się prawo, pozwalając, żeby lekarze na etatach dyżurowali w ramach kontraktów (czyli podlegali dwóm formom zatrudnienia przez tego samego pracodawcę). Ustala się tak niskie obsady dyżurowe, że w praktyce nie zapewniają one bezpieczeństwa pacjentom. Szantaż wobec lekarzy jest na porządku dziennym, w dwojakiej formie. Może to być groźba: jeżeli nie chcesz dyżurować, to rozwiązujemy umowę, bo potrzebujemy cię tylko wtedy, gdy dyżurujesz. Może też być szantaż emocjonalny: wiemy, że masz dosyć, ale ktoś musi dyżurować, a są tylko trzy osoby do dyżurowania, no przecież nie zostawimy dyżuru bez obsady. Niezależnie od metody pozwala się na niedopuszczalnie długi czas pracy lekarzy, a najczęściej po prostu się go wymusza.
Według danych Państwowej Inspekcji Pracy prawie co czwarty zakład opieki medycznej przekracza normy czasu pracy lekarzy, pielęgniarek i diagnostów medycznych. Maksymalny stwierdzony przez PIP czas dyżuru: 120 godzin. Dyrektorzy wywierają presję na lekarzy, by wzięli jeszcze jeden dyżur (bo „nikt inny nie może wziąć”), albo rżną głupa, udając, że nie wiedzą o dyżurach w zarządzanym przez nich szpitalu czy innych placówkach medycznych. Takie dyżurowanie „jeszcze gdzieś indziej” jest powszechną praktyką. Dlatego dane podawane przez PIP uważam za niedoszacowane.
Lekarze biorą dyżury, bo taka jest konieczność i tak skonstruowana pułapka systemu wynagrodzeń. Szkodzą sobie. W skrajnym zmęczeniu wspomagają się kroplówkami. Tymczasem niekończące się dyżurowanie jest niebezpieczne nie tylko dla lekarzy, ale również dla pacjentów.
Człowiek w skrajnym zmęczeniu łatwiej popełnia błędy. Stwierdzenie ministra Radziwiłła, wygłoszone po ubiegłorocznej śmierci na czwartym z kolei dyżurze lekarki w Białogardzie, że lepszy lekarz zmęczony niż żaden, jest przejawem cynizmu i nieodpowiedzialności. Minister całe życie pracował w przychodniach i zapewne nie musiał na bloku operacyjnym czy w sali intensywnej terapii podejmować o trzeciej nad ranem kluczowych decyzji, mając świadomość, że jeśli się pomyli, to pacjent zginie. Lekarz może popełnić groźny błąd wszędzie, również w przychodni. Lekarz zmęczony może popełnić błąd znacznie łatwiej. Również dlatego przekraczanie czasu pracy jest takie groźne.
Ministerstwo Zdrowia akceptuje obecny stan rzeczy. Minister Radziwiłł w niedawnej rozmowie wskazał stażystom zwiększenie godzin pracy ponad podstawowy etat jako środek zaradczy na niskie płace, co jest po prostu wstrząsające. Godnie milczą w tej sprawie Izby Lekarskie, nie wywiązując się ze swoich podstawowych obowiązków wobec środowiska lekarskiego.
Tymczasem powinniśmy dążyć do obowiązkowego sumowania czasu pracy lekarzy i jego kontroli. Za przekroczenie limitu powinny być kary. Regulacje w tej sprawie powinny stworzyć Izby Lekarskie, Ministerstwo Zdrowia lub ubezpieczyciele (tak jest w Wielkiej Brytanii – lekarz przekraczający limit czasu pracy traci na ten czas ubezpieczenie).
Egzekwowanie limitu całkowitego, miesięcznego czasu pracy lekarzy postawiłoby jednak państwo w bardzo trudnej sytuacji. W niskopłatnej państwowej służbie zdrowia zabrakłoby lekarzy, bo odeszliby do placówek prywatnych albo po prostu wyjechali. Konieczny byłby import lekarzy, a zapewne również pielęgniarek i diagnostów medycznych. Minister Radziwiłł doskonale o tym wie i ignoruje bezpieczeństwo lekarzy i pacjentów. Z tego, co powiedział rezydentom, można wnioskować, że zgonów dyżurowych będzie więcej.
„Wielu z was zginie, ale jestem gotów na to poświęcenie” – mówił Lord Farquaad do swoich rycerzy, mających pójść do walki ze Shrekiem. Podobny punkt widzenia wydaje się prezentować Książę Radziwiłł wobec lekarzy i pacjentów.
9 września 2017