Epidemiologia polityczna znacząco wpłynie na nasze życie w najbliższym czasie. To kolejna nowa nauka. Jej założenie jest analogiczne do powołanych już do istnienia gałęzi wiedzy, takich jak historia jedynie prawdziwa, genetyka pobożna czy położnictwo heroiczne.
Punktem wyjścia dla każdego badania czy dociekania naukowego jest zdefiniowanie jego wyniku przez Prezessimusa. Ewentualnie przez któregoś z jego komisarzy. A potem dorabia się do wyniku jakieś dowolne uzasadnienie. Albo nie, jeżeli Prezessimusowi się nie chce.
Warto poznać podstawowe założenia epidemiologii politycznej:
- Aktywność epidemii i w ogóle wirusa jest proporcjonalna do natężenia testowania. Jeżeli testów jest mało, to wirus czuje się zlekceważony i zmniejsza swoją aktywność, bo mu wstyd. Krzywa się wypłaszcza.
- Aktywność wirusa spada przed wyborami, jeżeli tylko się je ogłosi albo zamierza ogłosić. W pierwszym przypadku wirus reaguje na zmniejszenie liczby testów (patrz wyżej), w drugim – wykazuje się lojalnością wobec nieustraszonej Władzy. W związku z tym wykonuje komendę „zdechł wirus”, co pozwala Niezłomnemu Długopisowi zaprezentować się światu jako pogromca wirusa. Na wszelki wypadek tzw. okno na świat, zwane popularnie Kur-wizją, dowolnie żongluje liczbami zakażonych i zmarłych. Wirusowi przecież i tak jest wszystko jedno.
- Wirus dezaktywuje się w obecności Władzy, zwłaszcza podczas jej uroczystości oficjalnych lub rodzinnych. Ale również gdy Władza przebywa w restauracjach czy gdziekolwiek indziej. Bo Władzy wolno. Inni też mogą mieć nadzieję, że im wolno, jeżeli wykażą się odpowiednią postawą polityczną. A jeśli się nie wykażą, to dostaną mandat, łomot lub combo, czyli zestaw (patrz niżej).
- Wirus nie atakuje ludzi pobożnych – niezależnie od tego, jak ich wielu znajduje się na dowolnie małej przestrzeni w jednym czasie i jak blisko siebie przebywa. Im bardziej pobożni, tym mniej atakuje. Dlatego milicja na ich zgromadzenia nie reaguje.
- Wirus atakuje nieprawomyślnych i niezadowolonych. Dlatego milicja ratuje ich, stosując tzw. zatrzymania prozdrowotne połączone z dezynfekcją gazem i masażem głową o chodnik.
A teraz na poważnie. Wszystkie powyższe idiotyzmy (przez co rozumiem zarówno mój sposób opisania zjawisk, jak i sam przedmiot opisu, czyli to, co najwyraźniej kłębi się w czaszkach gromadki Prezessimusa) mają całkiem praktyczne następstwa – zupełnie już na serio. Są one bowiem częścią tzw. procesu odmrażania.
Środki ostrożności
Władza poprzez swoich funkcjonariuszy – nieprzestrzegających ustaleń, pod którymi niekiedy sami się podpisywali – przesyła do społeczeństwa konkretny sygnał, coś w rodzaju „perskiego oka”: z tą epidemią to nie jest tak strasznie, wirusa załatwiliśmy, więc nie ma się czym przejmować. Testy przeprowadzane są bardzo oszczędnie, a raporty – sporządzane (jak się wydaje) dość kreatywnie.
Wszystko to sprawia, że zamiast racjonalizacji „social distancingu”, do której dąży wiele krajów, u nas widać wyraźny trend do rezygnowania z niego.
To samo dotyczy maseczek. Ich stosowanie w kraju wewnętrznej transmisji (jakim jest Polska) ma szansę mieć sens tylko wtedy, gdy noszą je i zakażeni, i zdrowi. Nie na brodach, nie pod nosem. Nie „jakiekolwiek” osłony. Maseczki. Na ustach i nosie. Coraz więcej ludzi po prostu ich nie nosi.
A tak swoją drogą – Pycha i Szmal, tak skuteczna w formułowaniu prostych, destrukcyjnych haseł, nie potrafiła przeprowadzić prostej, powszechnej, konstruktywnej akcji edukacyjnej. Chociażby dotyczącej maseczek. Jestem przekonany, że większość społeczeństwa zastanawia się, po co właściwie ma je nosić (oczywiście poza tym, że tak kazali i że można zapłacić karę). Wprawdzie takiej akcji nie przeprowadziła również opozycja, ale ona mogłaby, a Władza musi, bo to jej obowiązek. Tyle że ta ekipa potrafi prosto i dosadnie posługiwać się językiem emocji, ale gdy trzeba równie prosto i skutecznie posłużyć się językiem rozumu – staje bezradna.
Tak samo jak edukacji społecznej zabrakło prostych, pokazujących istotę problemu wytycznych postępowania, które przekonałyby ludzi. Przestrzegaliby więc zakazów kierowani raczej strachem niż świadomością, ale ponieważ nie można bać się bez końca, to za chwilę przestaną stosować jakiekolwiek środki ostrożności.
Dane epidemiologiczne i organizacja ochrony zdrowia
Strategia Władzy przekłada się na krzywe epidemiologiczne. Wynika z nich, że Polska razem z innymi krajami, których większość nie stanowi dla nas wzoru w kategorii jakości miejscowej medycyny, znajduje się w grupie – najdelikatniej mówiąc – budzących troskę. Mimo tych statystyk zapowiada się wygaszanie szpitali jednoimiennych i otwieranie poradni.
Pierwszy pomysł nie jest, być może, taki zły. Niewykluczone, że od początku epidemii lepszy byłby czeski koncept, by przy lokalnych szpitalach organizowano oddziały obserwacyjno-zakaźne. W takiej sytuacji każdy pacjent przychodzący do szpitala jest oceniany pod kątem zakażenia SARS-CoV-2. Jeżeli jest chory, to hospitalizuje się go na miejscu. Nie ma problemu przenoszenia do szpitala jednoimiennego, zamykania szpitala niejednoimiennego etc.
Otwieranie poradni w obecnej sytuacji to zdecydowanie „śliska sprawa”. Tym bardziej że nikt chyba nie wie, jak takie otwarcie powinno wyglądać, by było bezpieczne. W szpitalu można przeprowadzić wstępną ocenę medyczną, a w razie potrzeby czasową izolację. Mimo to i tak bywają wpadki. W poradni nawet takiego dziurawego systemu bezpieczeństwa nie da się wprowadzić. To znaczy – może się da, ale nikt nie wie jak. Dopóki poradnie funkcjonują na poziomie porad telemedycznych dla ogółu pacjentów, a wizyty bezpośrednie dostępne są tylko dla wyselekcjonowanych, to można próbować zastosować jakieś środki ostrożności. Przy normalnym rytmie pracy – którego atrybutem jest kłębiący się w poczekalniach tłum – bezpieczeństwo pacjentów i personelu będzie zerowe. Ale na razie minister zdrowia zapowiada, że będzie odmrażać poradnie. Nie zająknął się jeszcze, jak to widzi. Niektórzy dyrektorzy szpitali już zaczęli działania w tym kierunku, chociaż więcej jest w ich akcjach usłużnej gorliwości niż przemyślanego zarządzania.
Efekt końcowy
W tej całej obrzydliwej, przedwyborczej grze o wynik za wszelką cenę odbywa się „odmrażanie” gospodarki. Bez testowania, bez jasnych zasad, a przede wszystkim bez rozumnej akcji edukacyjnej. Dlatego jesienny nawrót zakażeń jest wysoce prawdopodobny. Minister Szumowski prawdopodobnie niechcący powiedział prawdę, że lockdownu nie da się powtórzyć. Wypuszczeni z zamknięcia ludzie, którzy nie rozumieją do końca jego powodów i widzą, że „władza nie musi”, nie dadzą się ponownie zamknąć. A ta ekipa nie potrafi ludzi przekonywać. Może ich kupić albo zastraszyć. Innych metod twórcy epidemiologii politycznej nie przewidzieli.
26 maja 2020